Spis treści
To jeden z największych i najbardziej zaskakujących zwrotów akcji w luksusowej motoryzacji ostatnich lat. Bentley, marka-symbol brytyjskiego high-endu, wciska hamulec w swojej strategii pełnej elektryfikacji. Jeszcze kilka lat temu słyszeliśmy odważne deklaracje o porzuceniu silników spalinowych do 2030 roku. Później przesunięto tę datę na 2035. Teraz wiemy, że i ten plan jest już nieaktualny.
Koncern z Crewe ogłosił właśnie gwałtowną zmianę planów. W oficjalnym komunikacie czytamy o „zrewidowanym harmonogramie produktów, który obejmuje rozszerzenie oferty modeli z silnikami spalinowymi oraz hybrydami plug-in”.
Mówiąc wprost: silniki spalinowe i hybrydy zostają z Bentleyem na znacznie dłużej. To fundamentalna zmiana kursu dla marki, która wydawała się gotowa na elektryczny skok.
Hybrydy plug-in wygrywają z czystym ev
Dlaczego Bentley tak radykalnie zmienia zdanie? Odpowiedź jest prosta i brutalnie rynkowa: klienci. Firma potwierdziła, że będzie nadal sprzedawać swoje klejnoty koronne, takie jak Continental GT i Flying Spur, „co najmniej do 2035 roku”, a prawdopodobnie nawet dłużej.
Ostateczna decyzja ma być podyktowana popytem. A ten, jak przyznaje Bentley, jest jednoznaczny. Klienci marki wykazali „znaczące zainteresowanie ofertą hybryd plug-in”. Najwyraźniej zamożna klientela pokochała możliwość cichej jazdy po mieście na prądzie, przy jednoczesnym zachowaniu potężnego silnika spalinowego na długie, transkontynentalne podróże. Firma nie chce rezygnować z tak dochodowego segmentu.
Paradoks na szczycie, czyli co robi Rolls-Royce
Sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. Decyzja Bentleya jest fascynująca, gdy zestawimy ją z ruchem największego rywala – Rolls-Royce’a.
W segmencie ultra-ekskluzywnym, gdzie Rolls-Royce sprzedaje swojego w pełni elektrycznego modela Spectre, adopcja pojazdów elektrycznych jest „zaskakująco wysoka”. To sygnał, że najbogatsi klienci na świecie są absolutnie gotowi na pełną elektryfikację i może ona nastąpić znacznie szybciej niż w tańszych segmentach.
Dlaczego więc Bentley idzie pod prąd? Może to oznaczać, że klientela obu marek, choć podobnie zamożna, ma inne priorytety. A może Bentley, wsłuchując się w swoich obecnych klientów, boi się utraty zysków z niezwykle popularnych hybryd. To strategiczny rozłam na samym szczycie motoryzacyjnego Olimpu.
Pierwszy elektryk i tak nadjeżdża
Mimo spowolnienia rewolucji, pierwszy w pełni elektryczny model Bentleya nie został anulowany. Wręcz przeciwnie, prace idą pełną parą. Jego premiera wciąż planowana jest na przyszły rok (2026), a sprzedaż ruszy w 2027.
Otrzymaliśmy właśnie pierwsze konkretne informacje i zwiastun. Bentley określa ten model jako „pierwszego na świecie prawdziwie luksusowego miejskiego SUV-a”. Zdjęcie spod półprzezroczystej płachty zdradza horyzontalne światła do jazdy dziennej i tylne lampy.
Co kluczowe, będzie on pozycjonowany inaczej niż Bentayga. Elektryk będzie miał niższy profil, a Bentayga pozostanie większym i bardziej luksusowym SUV-em w ofercie. Stylistycznie ma czerpać z konceptu EXP 15, szczególnie jeśli chodzi o niższą sylwetkę, plasującą się gdzieś pomiędzy SUV-em a fastbackiem.
Potwór na platformie Porsche Cayenne EV
Choć Bentley zostawia sobie furtkę w postaci silników spalinowych, to ich pierwszy elektryk ma być technologicznym majstersztykiem. I tu dochodzimy do najważniejszej informacji: auto będzie dzielić platformę z nadchodzącym Porsche Cayenne EV. To gwarantuje dostęp do absolutnie najlepszej technologii Grupy Volkswagen.
Bentley obiecuje, że siedem minut ładowania pozwoli na dodanie 100 mil (161 km) zasięgu. To kosmiczny wynik.
Firma nie potwierdziła jeszcze mocy ładowania, ale bazując na danych bliźniaczego Cayenne EV, możemy się spodziewać specyfikacji, która zwala z nóg. Mówi się o architekturze pozwalającej na ładowanie z mocą do 400 kW. Akumulator ma mieć 108 kWh użytecznej pojemności. Porsche twierdzi, że jego ładowanie od 10% do 80% zajmie rewelacyjne 16 minut. Tego samego spodziewamy się po Bentleyu.
Zasięg? Jeśli bateria będzie ta sama, powinien oscylować wokół 600 km w cyklu WLTP.
Analiza: Dwa tory zamiast rewolucji
Co to wszystko oznacza? Bentley porzuca rewolucyjną retorykę na rzecz pragmatyzmu. Firma przechodzi na strategię dwóch torów. Z jednej strony będzie pielęgnować swoich tradycyjnych klientów, oferując im coraz doskonalsze i mocniejsze hybrydy plug-in. To one mają generować zyski tu i teraz.
Z drugiej strony, te zyski sfinansują rozwój bezkompromisowych elektryków, które mają konkurować z Rolls-Roycem i resztą świata. Inwestycja w historyczną fabrykę w Crewe, która jest właśnie rozbudowywana pod produkcję EV, jest realna i bardzo kosztowna. Zakłady mają być w pełni gotowe w połowie 2026 roku.
Mamy więc do czynienia nie tyle z odwrotem, co z urealnieniem planów. Bentley najwyraźniej uznał, że przymusowa, totalna elektryfikacja w ciągu dekady to zbyt duże ryzyko biznesowe. Zamiast tego stawia na ewolucję, trzymając w ręku dwa asy: potężne hybrydy i ultraszybko ładującego się elektryka.
A jakie jest Wasze zdanie? Czy to mądra i pragmatyczna strategia, która zabezpiecza finanse firmy? Czy może to brak odwagi, który w dłuższej perspektywie pozwoli Rolls-Royce’owi odskoczyć w wyścigu o w pełni elektryczny luksus? Czekamy na Wasze opinie w komentarzach.






