Spis treści
Ładowanie dwukierunkowe, czyli V2G (Vehicle-to-Grid), to ostatnio jedno z najgorętszych haseł w świecie elektromobilności. Wizja jest prosta i niezwykle kusząca: samochód elektryczny nie tylko pobiera prąd z sieci, ale w razie potrzeby może go również do niej oddać. W ten sposób tysiące aut podłączonych do ładowarek tworzyłyby gigantyczny, wirtualny magazyn energii, stabilizując sieć i zapobiegając blackoutom. Brzmi jak rozwiązanie idealne, prawda? Niestety, gdy przyjrzymy się szczegółom, obraz staje się znacznie bardziej skomplikowany.
Kto za to zapłaci?
Technologia V2G była jednym z głównych tematów podczas ostatnich targów Power2Drive, jednej z najważniejszych imprez poświęconych elektromobilności w Europie. Przedstawia się ją jako klucz do zabezpieczenia przyszłości sieci energetycznych, które muszą sprostać rosnącemu zapotrzebowaniu ze strony milionów aut elektrycznych. Jednak za kulisami branżowych dyskusji pojawiają się głosy sceptycyzmu.
W rozmowie z naszym europejskim korespondentem, anonimowe źródło związane z branżą określiło V2G dosadnie: „to modne hasło, a nie realne rozwiązanie. Ani teraz, ani w przyszłości”. Dlaczego tak ostro? Odpowiedź jest prosta i dotyczy bezpośrednio portfela każdego kierowcy.
Po pierwsze, funkcja ładowania dwukierunkowego to dodatkowy koszt przy zakupie samochodu. Producent musi zastosować droższą technologię, za którą ostatecznie płaci klient. Jak twierdzi nasze źródło, przeciętny konsument nie jest skłonny dopłacać kilku czy kilkunastu tysięcy złotych za funkcję, z której korzyści są niepewne.
Po drugie, i być może najważniejsze, pojawia się kwestia degradacji baterii. Akumulator w samochodzie elektrycznym to jego najdroższy i najważniejszy element. Regularne oddawanie energii do sieci, czyli dodatkowe cykle ładowania i rozładowywania, nieuchronnie przyspieszy zużycie ogniw. „To nielogiczne, by inwestować setki tysięcy w drogi samochód, a następnie udostępniać jego baterię do innych celów, skracając jej żywotność” – argumentuje ekspert.
Wątpliwości budzi również opłacalność całej inwestycji. Aby w pełni korzystać z V2G, potrzebny jest nie tylko odpowiedni samochód, ale też specjalna, droga ładowarka dwukierunkowa (wallbox) i najlepiej instalacja fotowoltaiczna. „Jeśli ktoś wyda dodatkowe kilkadziesiąt tysięcy złotych na cały system, czas zwrotu tej inwestycji może okazać się tak długi, że całe przedsięwzięcie traci sens” – dodaje nasze źródło.
Wielka wirtualna elektrownia na koszt kierowców
Skoro technologia jest tak problematyczna dla użytkowników, dlaczego Komisja Europejska i dostawcy energii tak mocno ją promują? Według naszego rozmówcy odpowiedź jest brutalnie prosta: chodzi o pieniądze, ale nie te, które mają zarobić kierowcy.
Dostawcy energii panicznie boją się blackoutów. Niekontrolowany wzrost zapotrzebowania na moc, zwłaszcza w godzinach szczytu, to realne zagrożenie dla stabilności całej sieci energetycznej. Naprawa skutków awarii i modernizacja infrastruktury na wielką skalę to koszty liczone w miliardach euro. Komisja Europejska, świadoma tego ryzyka, widzi w V2G szansę na stworzenie ogromnej „wirtualnej floty” magazynów energii.
Problem w tym, że według tej interpretacji, celem jest przeniesienie kosztów stabilizacji sieci energetycznej na klienta końcowego. To kierowcy mieliby zapłacić za droższe samochody i ładowarki oraz ponieść koszt szybszej degradacji baterii. W ten sposób dostawcy energii i instytucje europejskie uniknęliby gigantycznych wydatków na modernizację sieci, przerzucając odpowiedzialność na barki obywateli.
Wyzwania, które studzą entuzjazm
Sceptycyzm anonimowego źródła potwierdzają analizy firm, które same pracują nad rozwiązaniami V2G. Firma go-e wskazuje na szereg wyzwań, które muszą zostać pokonane, zanim ładowanie dwukierunkowe stanie się powszechne.
Jednym z nich jest dostępność pojazdów i standaryzacja. Chociaż rośnie liczba aut z możliwością ładowania dwukierunkowego prądem stałym (DC), to w przypadku tańszej i bardziej powszechnej technologii prądu przemiennego (AC) wciąż brakuje ostatecznej wersji kluczowego standardu ISO 15118. Bez niego producenci nie mogą oficjalnie wdrażać i certyfikować swoich rozwiązań.
Kolejny problem to wspomniane już koszty infrastruktury. Ładowarki DC są na razie bardzo drogie. Z czasem ich ceny mają spaść, ale na razie stanowią poważną barierę. Tańsze systemy AC są z kolei wolniejsze i mniej wydajne, co może zniechęcać użytkowników.
Do tego dochodzą kwestie regulacyjne. Nieuregulowane oddawanie energii do sieci mogłoby ją zdestabilizować, podobnie jak dzieje się to czasem w przypadku nadprodukcji z paneli słonecznych. Potrzebne są precyzyjne przepisy określające, kiedy i jak można oddawać prąd. Różnice w prawie dotyczącym ochrony danych w poszczególnych krajach UE dodatkowo komplikują życie producentom globalnych rozwiązań.
Jaka przyszłość czeka V2G?
Ładowanie dwukierunkowe to bez wątpienia fascynująca technologia z ogromnym potencjałem. Jednak jej droga do masowego wdrożenia jest długa i wyboista. Kluczowe pytanie brzmi: czy uda się stworzyć modele biznesowe, które będą sprawiedliwe dla wszystkich stron?
Jeśli korzyści finansowe dla użytkownika – w postaci niższych rachunków za prąd lub bezpośrednich przychodów ze sprzedaży energii – nie przeważą nad kosztami zakupu sprzętu i ryzykiem degradacji baterii, V2G pozostanie ciekawostką dla entuzjastów technologii. Nikt nie będzie chciał uczestniczyć w systemie, w którym kupuje energię po 3 zł/kWh na publicznej ładowarce, by następnie sprzedać ją do sieci za 1 zł/kWh.
Konieczne jest też stworzenie przejrzystych ram prawnych i podatkowych. Należy za wszelką cenę uniknąć podwójnego opodatkowania energii, która jest tylko tymczasowo magazynowana w baterii samochodu. Prąd powinien być opodatkowany tylko raz – w momencie jego końcowego zużycia.
W najbliższych latach będziemy świadkami przeciągania liny. Z jednej strony firmy energetyczne i rządy będą dążyć do wykorzystania aut elektrycznych jako bufora dla sieci. Z drugiej strony kierowcy i organizacje konsumenckie będą domagać się, aby nie odbywało się to ich kosztem. Rozwój V2G będzie zależał od tego, kto w tej walce okaże się silniejszy i czy uda się znaleźć kompromis, który sprawi, że wizja wirtualnej elektrowni stanie się opłacalna także dla właściciela samochodu.
A jakie jest Wasze zdanie? Czy V2G to rewolucja i przyszłość energetyki, czy może sprytny plan, by przerzucić koszty na kierowców? Czekamy na Wasze opinie w komentarzach!
Dołącz do dyskusji