Spis treści
Lucid Air to król zasięgu. W Stanach Zjednoczonych ten samochód dzierży tytuł najbardziej wydajnego i dysponującego największym zasięgiem EV na rynku. Tyle że, jak to w życiu bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Owszem, Lucid Air Grand Touring przejedzie na jednym ładowaniu oficjalnie aż 512 mil (ok. 824 km). Ale Lucid ma też w ofercie bestię.
Nazywa się Lucid Air Sapphire i jest to 1234-konna (1250 KM) hipers limuzyna, która katapultuje się do setki w mniej niż dwie sekundy. To bezpośredni rywal Tesli Model S Plaid. Oficjalne dane zasięgu dla tej wersji to „tylko” 427 mil (ok. 687 km). Wciąż imponująco, prawda? Niestety, ta liczba jest prawdziwa tylko na papierze.
Prawdziwy świat, a zwłaszcza autostrada, weryfikuje te obietnice w brutalny sposób.
Test, który obnaża marketing
Amerykańska agencja EPA, która podaje oficjalne dane zasięgu, stosuje cykl mieszany. Składa się on w 55% z jazdy miejskiej i w 45% z autostradowej. W przypadku aut spalinowych ma to jakiś sens. Ale dla samochodów elektrycznych to przepis na zakłamywanie rzeczywistości.
EV jest niesamowicie wydajny w mieście, gdzie ciągle odzyskuje energię. Prawdziwym testem i tym, co realnie interesuje kierowcę w trasie, jest zasięg autostradowy. To na autostradzie pojawia się lęk o zasięg. Rzadko kiedy ktokolwiek, poza taksówkarzem, przejeżdża 500 km jednego dnia, kręcąc się wyłącznie po mieście.
Dlatego ekipa z Out Of Spec przeprowadziła swój standardowy test: jazdę ze stałą prędkością 70 mil na godzinę (ok. 112 km/h) aż do kompletnego rozładowania baterii w Lucid Air Sapphire. To scenariusz idealnie oddający realia długiej podróży po amerykańskich (a także europejskich) drogach. Wynik?
140 kilometrów zasięgu znika
Lucid Air Sapphire, z oficjalnym zasięgiem 687 km, w teście autostradowym przejechał zaledwie 339,5 mili, czyli około 546 kilometrów.
Różnica jest porażająca. To niemal 90 mil, czyli około 140 kilometrów zasięgu mniej niż obiecuje producent w folderze. Na kilkanaście kilometrów przed „śmiercią” samochód i tak zaczął już drastycznie ograniczać moc.
Wyobraźmy sobie planowanie podróży. Wpisujesz w nawigację cel oddalony o 650 km, bo przecież auto ma prawie 700 km „papierowego” zasięgu. W efekcie stajesz bezradny na poboczu 100 kilometrów przed celem. To nie jest drobna różnica. To katastrofa w planowaniu podróży.
Dlaczego fizyka wygrywa z mocą?
Skąd tak gigantyczna rozbieżność? Odpowiedź jest prosta i składa się z dwóch elementów: opon i oporu powietrza.
1. Ultra-lepkie opony o ogromnych oporach
Żeby przenieść 1234 konie mechaniczne na asfalt i wystrzelić ważącą grubo ponad dwie tony limuzynę do setki w niecałe 2 sekundy, nie można użyć „ekologicznych” opon o niskich oporach toczenia. Lucid Air Sapphire jeździ na specjalnie zaprojektowanych, ultra-przyczepnych oponach Michelin Pilot Sport 4S. To niemal wyczynowa mieszanka, która dosłownie „klei się” do drogi.
Ceną za tę absurdalną przyczepność są gigantyczne opory toczenia. W wersji Air Pure, nastawionej na wydajność, opony są twarde i zaprojektowane do oszczędzania każdego wata energii. W Sapphire mają przede wszystkim wgryzać się w asfalt.
2. Wykładniczy wzrost oporu powietrza
W samochodach elektrycznych napęd jest tak wydajny (ponad 90%), że straty na nim są minimalne. Dlatego dwoma głównymi czynnikami wpływającymi na zasięg stają się właśnie opory toczenia (opony) i opór aerodynamiczny.
A ten drugi rośnie nie liniowo, ale wykładniczo wraz ze wzrostem prędkości. Oznacza to, że różnica w zapotrzebowaniu na energię między 50 km/h (jazda miejska w teście EPA) a 112 km/h (test autostradowy) jest kolosalna. Sapphire, jako wersja sportowa, ma też zapewne elementy nadwozia generujące większy docisk, co dodatkowo pogarsza aerodynamikę na rzecz stabilności.
To zjawisko występuje też w autach spalinowych. BMW M3 na sportowej oponie zawsze spali więcej niż bazowe 330i na oponie „eko”. Tyle że tam niska wydajność silnika spalinowego (ok. 30-40%) tak bardzo zaburza obraz, że opony są tylko jednym ze składników strat. W EV, gdzie napęd jest niemal idealny, opory toczenia i aero stają się głównymi winowajcami.
Czy to wciąż dobry wynik?
Trzeba być uczciwym: 546 kilometrów realnego zasięgu autostradowego to wciąż fantastyczny wynik. Zwłaszcza jak na samochód o mocy ponad 1200 koni. Wiele popularnych elektryków może o takim wyniku jedynie pomarzyć, nawet w swoich „zwykłych” wersjach.
Test ten obnaża jednak coś innego. Pokazuje, że nawet w świecie EV nie ma nic za darmo. To brutalny kompromis.
Wybierając wersję Grand Touring, dostajesz absolutnego króla długich podróży, który definiuje na nowo pojęcie zasięgu. Wybierając Sapphire, dostajesz jedną z najszybszych maszyn, jakie legalnie mogą poruszać się po drogach. Ale nie możesz mieć obu tych rzeczy naraz. Tracisz koronę króla zasięgu na rzecz korony króla przyspieszenia.
Wchodzimy w erę, w której klienci aut elektrycznych będą musieli podejmować dokładnie takie same, świadome decyzje, jak klienci aut spalinowych. Musimy nauczyć się ignorować laboratoryjne dane EPA czy WLTP, a zamiast tego pytać o realny zasięg przy 120 czy 140 km/h. Ten test pokazuje, że to jedyna miara, która ma znaczenie w prawdziwej trasie.
Co myślicie o takim kompromisie? Czy 546 km realnego zasięgu na autostradzie to wystarczająco dużo, by usprawiedliwić posiadanie 1200-konnej bestii, jaką jest Lucid Air Sapphire? A może wolicie spokojniejszą jazdę, ale z gwarancją przejechania 700 km? Czekamy na wasze opinie w komentarzach.






