Spis treści
Historia Tesli Roadster 2.0 to opowieść o obietnicy, która zamieniła się w farsę. Zaprezentowany w 2017 roku jako absolutny niszczyciel samochodów spalinowych, miał trafić na drogi w 2020 roku. Jesteśmy pod koniec 2025 roku, a Elon Musk właśnie ogłosił… kolejne opóźnienie.
Podczas spotkania akcjonariuszy, szef Tesli po raz kolejny przesunął datę premiery. Jeszcze tydzień temu twierdził, że demo pojazdu zobaczymy pod koniec tego roku. Teraz nowy termin to 1 kwietnia 2026 roku. Musk sam zażartował, że wybrał tę datę, aby w razie czego móc powiedzieć, że to był tylko żart.
Tym, którzy czekają na ten samochód, raczej do śmiechu nie jest. Szczególnie tym, którzy osiem lat temu wpłacili 250 tysięcy dolarów rezerwacji w serii „Founders”. Musk obiecał, że zostaną zaproszeni na demo. Pytanie, czy po tylu latach wciąż mają na co czekać.
Produkcja w 2027… albo 2028 roku
Demonstracja pojazdu to jedno, a produkcja to drugie. Według Muska, produkcja ruszy „około 12 do 18 miesięcy” po premierze. Prosta matematyka mówi nam, że mówimy najwcześniej o kwietniu 2027 roku, a w pesymistycznym (i bardziej realistycznym) wariancie o październiku 2027 roku. Oznacza to, że pierwsze samochody trafią do klientów w 2028 roku. Jedenaście lat po pierwszej prezentacji.
Opóźnienie to nie jest żadnym zaskoczeniem. Tydzień temu zauważyliśmy nowe ogłoszenie o pracę w Tesli na stanowisko inżyniera ds. „rozwoju koncepcji” Roadstera. To bardzo wczesny etap procesu produkcyjnego. To sprawia, że nawet data 2027 wydaje się być optymistyczna.
Świat nie czekał. Konkurencja odjechała
Problem Muska polega na tym, że przez osiem lat, gdy Tesla przekładała terminy, reszta świata pracowała. Roadster miał zadać „brutalny nokaut” autom spalinowym. Tyle że ten nokaut już dawno nastąpił, a zadał go kto inny.
Mamy Rimaca Nevera R, który do 300 km/h przyspiesza szybciej niż Bugatti Chiron. Mamy Lotusa Evija X, który ustanowił trzeci najszybszy czas okrążenia na Nürburgringu w historii. Mamy też BYD Yangwang U9 Xtreme, który stał się najszybszym seryjnym autem świata, osiągając 495 km/h. Powstał nawet Xiaomi SU7 Ultra – firma smartfonowa zbudowała hipersamochód od zera do produkcji w kilka lat.
Obietnica Tesli wyblakła. Kiedy Roadster w końcu wyjedzie na drogi, będzie musiał zmierzyć się z rywalami, którzy nie istnieli, gdy go zapowiadano.
Czy to jeszcze samochód? Roadster ma być „bardzo inny”
Musk wie, że ośmioletni projekt to w świecie technologii odgrzewany kotlet. Dlatego próbuje podbić stawkę. Stwierdził, że pojazd, który zobaczymy w 2026 roku, będzie „bardzo różny od tego, co pokazywaliśmy wcześniej”.
Co to znaczy? Musk od dawna twierdzi, że Roadster będzie miał „bardziej szalone” technologie niż wszystkie auta Jamesa Bonda razem wzięte. Kluczową obietnicą jest to, że będzie „latać”.
Tylko że „latania” jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje samochód sportowy. Aby być szybkim na torze, auto musi generować docisk (downforce). Aby latać, musiałoby generować siłę nośną („upforce”), co jest zaprzeczeniem przyczepności.
Brzmi to bardziej jak cyrkowa sztuczka na potrzeby demonstracji, a nie użyteczna technologia. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że Tesla wykorzysta swój niedawny patent na „samochód z wentylatorem” (fan car), który wysysa powietrze spod podwozia, generując ekstremalną przyczepność. Możliwe są też dysze kierunkowe, poprawiające przyspieszenie boczne. To jednak wciąż nie jest „latający samochód”.
Pytanie, co na to klienci „Founders’ Series”. Zapłacili ćwierć miliona dolarów za superauto, a po dekadzie czekania mogą dostać coś, co jest „bardzo inne” od tego, na co się zapisali.
FSD i niebezpieczna obietnica „pisania SMS-ów za kółkiem”
Opóźniony Roadster to nie jedyna obietnica Muska, która zderza się z rzeczywistością. Drugą jest Full Self-Driving.
Po raz kolejny usłyszeliśmy, że „prawdziwa” autonomiczność bez nadzoru kierowcy jest „kilka miesięcy stąd” (co przesuwa ją na 2026 rok, mimo że miała być „do końca tego roku”).
Pojawiła się jednak nowa, niebezpieczna deklaracja. Musk stwierdził, że Tesla jest „prawie gotowa”, by pozwolić kierowcom na… „pisanie SMS-ów podczas jazdy” z włączonym FSD. Ma to nastąpić w „miesiąc lub dwa”.
Problem w tym, że jest to rażąco nielegalne w większości miejsc na świecie. Aby na to pozwolić, Tesla musiałaby wziąć pełną prawną odpowiedzialność za jazdę (autonomia na Poziomie 3-5). Nie ma żadnych dowodów, że firma jest na to gotowa regulacyjnie lub technologicznie.
Kreatywna księgowość danych FSD
Musk twierdzi, że „przyjrzy się danym” przed włączeniem tej funkcji. Problem w tym, że dane Tesli dotyczące bezpieczeństwa są, delikatnie mówiąc, kreatywne.
Ich słynny kwartalny raport bezpieczeństwa Autopilota ma trzy fundamentalne wady:
- Metodologia: Liczą tylko wypadki, które wyzwoliły poduszkę powietrzną. Drobne stłuczki nie istnieją.
- Błąd porównania: Autopilot jest używany głównie na autostradach (najbezpieczniejszych drogach), a dane porównawcze dotyczą wszystkich dróg (w tym miejskich, gdzie o stłuczkę łatwiej).
- Błąd demografii: Kierowcy Tesli to z reguły osoby zamożniejsze, jeżdżące nowymi autami i entuzjaści technologii – ta grupa statystycznie ma mniej wypadków.
Po raz pierwszy Tesla rozdzieliła dane dla FSD, twierdząc, że do wypadku dochodzi co 4,92 miliona mil. Ale to wciąż dane „człowiek plus FSD”, a nie samo FSD.
Tymczasem oficjalne dane z programu Robotaxi Tesli w Austin (który ma lepsze oprogramowanie) pokazują wypadek co 62 500 mil. I to z kierowcą nadzorującym, który zapobiega kolejnym incydentom. Różnica jest kolosalna.
Historia Roadstera i obietnice FSD wyglądają jak dwie strony tej samej monety. To festiwal obietnic, które wyprzedzają rzeczywistość o lata. Roadster, niegdyś symbol rewolucji, dziś stał się symbolem opóźnień, podczas gdy konkurencja po prostu robi swoje.
Jak myślicie? Czy Tesla w ogóle dostarczy ten samochód? A może obietnica „latania” to tylko desperacka próba, by 11-letni projekt znów wyglądał na innowacyjny? Czekamy na wasze komentarze.








