Spis treści
Do tej pory Xpeng był kojarzony jako bastion czystej elektromobilności, rzucający rękawicę Tesli. Jednak rynek weryfikuje ideały, a chiński producent właśnie wykonał pragmatyczny zwrot o 180 stopni. Już za trzy dni, 20 listopada o godzinie 19:00 czasu lokalnego w Kantonie, oficjalnie zadebiutuje Xpeng X9 EREV – pierwszy w historii marki samochód z przedłużaczem zasięgu.
To nie jest po prostu „kolejna hybryda”. To technologiczna demonstracja siły, która ma rozwiązać największy problem aut elektrycznych – lęk przed rozładowaniem – nie rezygnując przy tym z osiągów „elektryka”.
Elektryk, który wiezie własną elektrownię
Najważniejszą nowością w X9 EREV jest debiut systemu Kunpeng Super Electric System. Xpeng poszedł drogą, którą z powodzeniem wydeptało Li Auto: stworzył samochód elektryczny, który ma na pokładzie spalinowy generator prądu.
Parametry tego układu brzmią wręcz absurdalnie jak na standardy, do których przyzwyczaili nas europejscy producenci hybryd plug-in:
- Bateria: Ogromne ogniwo LFP od firmy CALB o pojemności 63,3 kWh. To więcej niż w niejednym pełnoprawnym elektryku jeżdżącym po polskich drogach.
- Zasięg na prądzie: Aż 452 kilometry (według chińskiej normy CLTC). Nawet jeśli realnie będzie to 300-350 km, to wciąż wystarczy na tydzień miejskiej jazdy bez ładowania.
- Generator: Pod maską pracuje silnik spalinowy 1.5T, zasilany z 60-litrowego zbiornika paliwa.
Efekt? Łączny zasięg wynosi 1 602 kilometry. Możesz wsiąść w Warszawie i dojechać do Rzymu, tankując po drodze może raz – i to tylko „dla świętego spokoju”. Xpeng deklaruje, że dzięki tak dużej baterii, użytkownicy przez 90% czasu będą jeździć wyłącznie na prądzie, nie uruchamiając generatora.
Ładowanie szybkie jak w smartfonie
Xpeng nie poszedł na skróty również w kwestii architektury. Mimo obecności silnika spalinowego, X9 EREV zbudowano na instalacji 800V. Obsługuje ona ładowanie w standardzie 5C.
W praktyce oznacza to, że podjeżdżając na szybką ładowarkę, zyskasz 313 kilometrów zasięgu w zaledwie 10 minut. To eliminuje argument o „długim staniu pod ładowarką”, nawet jeśli zdecydujemy się na podróż w trybie czysto elektrycznym.
Superkomputer na kołach
X9 EREV to nie tylko napęd. To także debiut autorskich procesorów Xpenga, które mają zawstydzić konkurencję mocą obliczeniową.
Tańsza wersja „Max” otrzyma pojedynczy układ Turing AI o mocy obliczeniowej 750 TOPS. Dla porównania, topowe układy w dzisiejszych autach często nie przekraczają 254 TOPS. Ale prawdziwe szaleństwo zaczyna się w wersji „Ultra”. Tam znajdziemy aż trzy takie czipy, co daje łącznie 2250 TOPS mocy obliczeniowej.
Po co tyle mocy w rodzinnym vanie? Xpeng stawia na totalną autonomię i systemy AI, które mają „rozumieć” otoczenie lepiej niż człowiek. To przygotowanie gruntu pod jazdę autonomiczną na poziomie, który dziś wydaje się melodią przyszłości.
Ceny, które dają do myślenia
Xpeng X9 to flagowy i najdroższy model w gamie producenta, pozycjonowany jako luksusowy MPV dla VIP-ów i dużych rodzin. Mimo to, wersja z generatorem spalinowym (EREV) została wyceniona agresywniej niż wariant czysto elektryczny (BEV).
Ceny w przedsprzedaży w Chinach (oficjalne ceny premierowe mogą być jeszcze niższe) prezentują się następująco:
- X9 EREV 1602 Max: od 350 000 RMB (ok. 178 500 zł bez podatków).
- X9 EREV 1602 Ultra: od 370 000 RMB (ok. 188 700 zł bez podatków).
Dla porównania, wersja całkowicie elektryczna startuje z pułapu 359 800 RMB. Strategia jest jasna: Xpeng chce dotrzeć do klientów, którzy chcą luksusu i technologii, ale nie są jeszcze gotowi na pełne uzależnienie od ładowarek.
Analiza: Czy Xpeng namiesza w Europie?
Wejście Xpenga w technologię EREV to sygnał, że „czysta” elektromobilność w segmencie dużych, ciężkich aut rodzinnych napotyka opór materii. Klienci chcą jeździć na prądzie w mieście, ale w trasie oczekują niezależności, jaką daje bak paliwa.
Biorąc pod uwagę, że Xpeng szykuje się do oficjalnego debiutu w Polsce w 2025 roku, model X9 EREV mógłby być „czarnym koniem” oferty. Luksusowy van z zasięgiem 1600 km, który omija problem słabej infrastruktury ładowania w trasie, a w mieście jest czystym elektrykiem? To brzmi jak samochód skrojony pod europejskie (i polskie) realia, gdzie sieć ładowania wciąż bywa dziurawa.
Czy taki „elektryk z asekuracją” to dla Was idealne rozwiązanie przejściowe, czy może niepotrzebne komplikowanie konstrukcji silnikiem spalinowym? Dajcie znać w komentarzach.









Dołącz do dyskusji