Spis treści
Wydawałoby się, że w walce o przyszłość energetyki argumenty są już znane. Z jednej strony mamy czystą, coraz tańszą energię z odnawialnych źródeł, a z drugiej — emisyjne, szkodliwe dla klimatu i zdrowia paliwa kopalne. Okazuje się jednak, że gdy kończą się argumenty merytoryczne, lobby paliwowe sięga po nową broń: nękanie prawne i zorganizowane kampanie dezinformacyjne, których celem jest uciszenie naukowców. To nie jest teoria spiskowa. To wnioski z najnowszego raportu prestiżowego Brown University.
Dlaczego wiatr na morzu jest solą w oku gigantów?
Zanim przejdziemy do sedna, warto zrozumieć, o jak wielką stawkę toczy się gra. Morska energetyka wiatrowa, szczególnie na północnym Atlantyku u wybrzeży USA, to gigantyczny, wciąż niewykorzystany potencjał. To źródło energii, które jest nie tylko czyste, ale i wyjątkowo wydajne. Wiatr na morzu wieje mocniej i stabilniej niż na lądzie, co czyni go bardziej przewidywalnym i niezawodnym filarem systemu energetycznego.
Co więcej, morskie farmy wiatrowe nie zajmują cennego lądu i nie generują emisji CO2 podczas pracy. To kluczowy element w globalnej układance, która ma nas oddalić od katastrofy klimatycznej. Kraje takie jak Chiny, Wielka Brytania, Niemcy czy Dania już dawno postawiły na offshore, budując potężne instalacje i czerpiąc z nich czystą energię. Dla gęsto zaludnionego wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych jest to wręcz idealne rozwiązanie, które mogłoby zaspokoić ogromną część zapotrzebowania na prąd.
Właśnie dlatego koncerny paliwowe postrzegają morską energetykę wiatrową jako śmiertelne zagrożenie dla swojego modelu biznesowego. Czysta energia z wiatru wypiera z rynku węgiel i gaz. Umożliwia też masową elektryfikację transportu, co bezpośrednio uderza w zyski ze sprzedaży ropy naftowej. Każdy megawat z wiatraka to mniejsze zapotrzebowanie na paliwa kopalne. A to oznacza lepszą jakość powietrza, mniejsze koszty leczenia chorób cywilizacyjnych i realną walkę ze zmianami klimatu. To wszystko jest absolutnie sprzeczne z interesami przemysłu, który od dekad budował swoją potęgę na niszczeniu planety.
Anatomia dezinformacji, czyli wieloryby jako żywa tarcza
Skoro nie da się już dłużej zaprzeczać faktom o szkodliwości paliw kopalnych, lobby paliwowe postanowiło zmienić taktykę. Zamiast negować zmiany klimatu, zaczęło udawać obrońców przyrody. Najnowszy raport laboratorium Climate & Development Lab (CDL) z Brown University demaskuje tę strategię. Naukowcy prześledzili skomplikowaną sieć powiązań między kancelariami prawnymi, fałszywymi organizacjami pozarządowymi i pieniędzmi płynącymi wprost z sektora paliwowego.
Głównym narzędziem dezinformacji stał się wieloryb biskajski (North Atlantic Right Whale). To gatunek krytycznie zagrożony wyginięciem, którego populacja faktycznie przeżywa trudny okres. Grupy finansowane przez przemysł naftowy zaczęły masowo składać pozwy, twierdząc, że budowa i eksploatacja farm wiatrowych zagraża tym ssakom. Powołują się przy tym na ustawy o ochronie gatunków zagrożonych, kreując się na obrońców morskiej fauny.
Jest w tym jednak porażająca hipokryzja. To właśnie przemysł paliw kopalnych jest największym zabójcą życia w oceanach. Spalanie ropy i gazu prowadzi do ocieplenia i zakwaszenia wód, co niszczy całe ekosystemy. Naukowcy wskazują, że populacja kryla na północnym Atlantyku — głównego pożywienia wielorybów biskajskich — spadła o 50% z powodu ocieplenia wód. Wieloryby głodują, bo paliwa kopalne niszczą ich stołówkę.
Co więcej, bezpośrednią przyczyną śmierci tych wielorybów są kolizje ze statkami. Jakimi? Aż 29% jednostek, które śmiertelnie ranią wieloryby, to tankowce przewożące ropę naftową. Te same grupy, które rzekomo troszczą się o ssaki morskie, protestując przeciwko wiatrakom, jednocześnie sprzeciwiały się wprowadzeniu regulacji mających na celu ograniczenie prędkości statków na szlakach migracyjnych wielorybów. Ich troska jest więc tylko cyniczną grą pozorów.
Prawnicy na smyczy petrodolarów
Raport CDL, zatytułowany „Legal Entanglements”, szczegółowo opisuje, jak działa ten mechanizm. Kancelarie prawne otrzymują fundusze od firm związanych z sektorem paliwowym, a następnie reprezentują w sądach grupy rzekomych „zatroskanych obywateli”. Celem tych pozwów często nie jest wygrana, ale samo opóźnienie procesu inwestycyjnego.
Każdy miesiąc zwłoki to miliony dolarów dodatkowych kosztów dla inwestora. Projekty stają się droższe, mniej rentowne, a w skrajnych przypadkach są po prostu anulowane. Taki los spotkał projekt Cape Wind, który został skutecznie zablokowany przez grupę o nazwie Alliance to Protect Nantucket Sound, finansowaną po cichu przez miliardera naftowego Williama Kocha. Strategia polega na zamęczeniu przeciwnika procedurami, a nie na merytorycznej wygranej w sądzie.
Atak jest najlepszą obroną. Kiedy prawda boli, ucisz naukowców
Publikacja raportu obnażającego te mechanizmy wywołała natychmiastową i agresywną reakcję. Jedna z kancelarii prawnych wymienionych w raporcie, Marzulla Law, reprezentująca fałszywą grupę ekologiczną „Green Oceans”, wysłała do autorów list z pogróżkami.
To nie była jednak zwykła groźba pozwu o zniesławienie. Prawnicy zagrozili, że poskarżą się sponsorom Brown University, w tym Departamentowi Energii USA, i będą dążyć do odebrania finansowania całej uczelni, jeśli raport nie zostanie ocenzurowany. To bezprecedensowa próba zastraszenia i wywarcia presji nie tylko na samych badaczy, ale na całą instytucję akademicką.
Profesor J. Timmons Roberts, który kieruje laboratorium CDL, nazwał to wprost: to „strategiczne nękanie”, którego celem jest „zamknięcie mi ust, zmarnowanie mojego czasu i sprawienie, bym był bardziej ostrożny w przyszłości”. To klasyczna taktyka mająca na celu wywołanie efektu mrożącego — inni naukowcy, widząc, co spotyka ich kolegów, dwa razy zastanowią się, zanim opublikują badania niewygodne dla potężnego lobby.
Uniwersytet Brown wydał oświadczenie, w którym broni wolności akademickiej i prawa naukowców do prowadzenia niezależnych badań. Jednak niedawne wydarzenia na amerykańskich uczelniach pokazują, że presja polityczna i finansowa bywa skuteczna. Los raportu i niezależności jego autorów wciąż wisi na włosku.
Co będzie dalej? Scenariusz jest niepokojący
Sytuacja w Stanach Zjednoczonych to dzwonek alarmowy dla całego świata, w tym dla Polski. Model działania oparty na dezinformacji, wykorzystywaniu cynicznie ekologii jako przykrywki i nękaniu prawnym naukowców jest niezwykle groźny i może być łatwo skopiowany w innych krajach.
Jeśli ta taktyka okaże się skuteczna w USA, jest tylko kwestią czasu, kiedy podobne metody zostaną zastosowane w Europie do blokowania transformacji energetycznej. Już dziś w Polsce widzimy lokalne protesty przeciwko farmom wiatrowym, często podsycane nieprawdziwymi informacjami. Nietrudno sobie wyobrazić, że za jakiś czas pojawią się „zatroskane” organizacje, dysponujące ogromnymi budżetami na prawników, które zaczną torpedować kluczowe dla naszej niezależności energetycznej projekty.
To już nie jest tylko walka o kilowatogodziny i ceny prądu. To starcie o fundamentalne zasady, na których opiera się nasze społeczeństwo: o wolność badań naukowych, o rzetelność debaty publicznej i o prawo do podejmowania decyzji w oparciu o fakty, a nie manipulację. Stawką jest nasza wspólna przyszłość.
A co Wy o tym sądzicie? Czy takie metody mają szansę dotrzeć i do Polski, czy może jesteśmy na nie odporni? Jak możemy chronić naukę przed presją wielkiego kapitału i dezinformacją? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.
Dołącz do dyskusji