Spis treści
Rynek samochodów elektrycznych w Polsce nabiera rozpędu. Rejestracje rosną w imponującym tempie, a udział aut na prąd w sprzedaży nowych pojazdów sięga już 8%. To świetna wiadomość, ale wystarczy rzut oka na dane z innych krajów Unii Europejskiej, by zrozumieć, że wciąż jesteśmy na początku długiej drogi. Najnowszy raport „Polish EV Outlook”, przygotowany przez Polskie Stowarzyszenie Nowej Mobilności, rzuca światło na to, co nas czeka. Prognozy są optymistyczne, ale wskazują też na poważne wyzwanie, które czai się tuż za rogiem.
Kiedy Polska dogoni europejską czołówkę?
Główne pytanie, jakie zadają sobie fani elektromobilności, brzmi: kiedy zrównamy się z resztą Europy? Analiza PSPA pokazuje, że do osiągnięcia obecnej średniej unijnej w udziale aut elektrycznych (BEV) w rynku dzielą nas niespełna cztery lata. Przewiduje się, że ten próg przekroczymy w 2028 roku. Co ciekawe, już w przyszłym roku mamy szansę osiągnąć poziom, który dziś notują Czechy i Włochy.
Jednak pogoń za liderami potrwa znacznie dłużej. Do poziomu, na którym dziś znajdują się rynki takie jak niemiecki czy francuski, dojdziemy dopiero w 2029 roku. Z kolei na dogonienie dzisiejszych wyników europejskich prymusów, takich jak Dania, poczekamy aż do 2035 roku.
Liczby stojące za tymi prognozami robią wrażenie. Zgodnie z optymistycznym scenariuszem rozwojowym, do 2030 roku po polskich drogach ma jeździć ponad 700 tysięcy w pełni elektrycznych samochodów osobowych i dostawczych. To prawie dziewięć razy więcej niż obecnie. W samym 2030 roku liczba rejestracji (wliczając import) może sięgnąć niemal 200 tysięcy sztuk. Dekada, która nas czeka, zapowiada prawdziwą rewolucję na drogach.
Rok 2026, czyli wielki test dla rynku
Zanim jednak zaczniemy masowo przesiadać się do aut na prąd, rynek czeka poważna próba. Kluczowym czynnikiem napędzającym dziś sprzedaż są dopłaty z programu „NaszeEauto”. Jego zakończenie zaplanowano na czerwiec 2026 roku, co niemal na pewno spowoduje przejściowe załamanie popytu.
Eksperci uspokajają, że będzie to zjawisko krótkotrwałe. Podobne scenariusze obserwowano już na innych rynkach europejskich po wygaszeniu systemów wsparcia. Rynek w Polsce ma wrócić na ścieżkę wzrostu już w 2027 roku. Pomogą w tym dwa czynniki. Po pierwsze, unijne regulacje dotyczące emisji CO2, które zmuszą koncerny motoryzacyjne do zwiększenia sprzedaży pojazdów zeroemisyjnych. Po drugie, naturalne siły rynkowe: rozwój publicznej infrastruktury ładowania oraz malejące różnice w cenach między autami spalinowymi a elektrycznymi.
Cena przestaje być barierą? Różnice topnieją
Argument o zaporowej cenie „elektryków” powoli traci na znaczeniu. Jeszcze rok temu średnia cena ważona samochodu elektrycznego była w Polsce o 39% wyższa od spalinowego odpowiednika. Dziś ta różnica stopniała do zaledwie 20%.
Dzieje się tak z kilku powodów. Z jednej strony rosną ceny aut z silnikami spalinowymi. Z drugiej, Polacy coraz chętniej sięgają po mniejsze i tańsze modele na prąd. Co ważne, spadają też realne ceny samych BEV. Jak podają analitycy, średnia cena popularnego elektryka z segmentu C zmalała w ciągu roku o ponad 2 tysiące złotych. To może nie jest duża kwota, ale pokazuje trend, który w kolejnych latach będzie się tylko umacniał.
Kto i gdzie w Polsce jeździ elektrykiem?
Portret statystycznego polskiego użytkownika BEV jest bardzo wyraźny. To przede wszystkim firma – aż 82% aut elektrycznych jest rejestrowanych na przedsiębiorców. Zaskoczeniem może być natomiast popularność segmentów. Wbrew pozorom, Polacy nie kupują głównie małych, miejskich aut. Największy udział w rynku, bo aż 28%, mają pojazdy segmentu D. Zaczyna się to jednak zmieniać, a najszybciej rosnącą kategorią stają się obecnie SUV-y segmentu B.
Geografia polskiej elektromobilności jest mocno scentralizowana. Niekwestionowanym liderem jest Warszawa, gdzie zarejestrowano 23% wszystkich aut elektrycznych w kraju. Jeśli spojrzymy na całe województwo mazowieckie, okaże się, że jeździ tam prawie 33 tysiące „elektryków” – to więcej niż w kolejnych trzech województwach (wielkopolskim, śląskim i małopolskim) razem wziętych. Na drugim biegunie znajdują się województwa warmińsko-mazurskie, opolskie i lubuskie, gdzie łączna liczba BEV ledwo przekracza tysiąc sztuk w każdym z nich.
A co z prądem? Czy sieci to wytrzymają?
Wraz ze wzrostem liczby aut na prąd rośnie też zapotrzebowanie na energię. Prognozy wskazują, że do 2035 roku, kiedy po drogach ma jeździć ponad 2,2 miliona BEV, ich ładowanie pochłonie dodatkowe 173,27 TWh rocznie. Względem 2024 roku oznacza to wzrost zapotrzebowania o 2,55%. Do 2040 roku wzrost ten ma wynieść niemal 6%. To znacząca zmiana, która pokazuje, jak kluczowe dla powodzenia transformacji będą inwestycje w infrastrukturę energetyczną i sieci przesyłowe.
Przed polską elektromobilnością dekada dynamicznego rozwoju, ale też poważnych wyzwań. Czas pokaże, czy uda nam się zrealizować optymistyczny scenariusz i bezboleśnie przejść przez okres wygaszania dopłat.
Jakie są Wasze przewidywania? Czy jesteśmy gotowi na ponad dwa miliony aut elektrycznych na drogach w 2035 roku? A może obawiacie się, że bez rządowego wsparcia rynek gwałtownie wyhamuje? Czekamy na Wasze opinie w komentarzach!
Dołącz do dyskusji