Spis treści
Płonący samochód elektryczny. To obraz, który mrozi krew w żyłach, budzi skrajne emocje i dominuje w medialnych nagłówkach. Scenariusz pożaru w garażu podziemnym to niemal koronny argument przeciwko elektromobilności. Ale ile jest w tym micie, a ile prawdy? Mamy wreszcie twarde, oficjalne dane.
Państwowa Straż Pożarna (PSP), we współpracy z F5A New Mobility Research & Consulting oraz Polskim Stowarzyszeniem Nowej Mobilności (PSNM), opublikowała najnowszy „Raport Bezpieczeństwa Pożarowego EV”. To, co z niego wynika, kompletnie burzy obraz budowany przez lata w oparciu o strach.
Dane są bezlitosne. Ale nie dla elektryków.
104 kontra 53 576
Przejdźmy od razu do konkretów. Raport analizuje dane z bardzo długiego okresu: od początku 2020 roku do końca września 2025 roku. To prawie sześć lat.
W tym czasie w Polsce Państwowa Straż Pożarna odnotowała zaledwie 104 pożary samochodów całkowicie elektrycznych (BEV).
W tym samym okresie strażacy gasili aż 53 576 pożarów samochodów spalinowych (ICE).
Te liczby pokazują skalę. Na każdy jeden pożar „elektryka”, statystycznie przypada ponad 500 pożarów „spaliniaka”. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę tylko ostatnie, bardziej intensywne dla rynku EV dane (styczeń-wrzesień 2025), proporcje są podobne. W tym okresie doszło do 40 pożarów BEV, ale jednocześnie aż 7 379 pożarów pojazdów spalinowych. W trzecim kwartale 2025 roku elektryki odpowiadały za ledwie 0,53% wszystkich pożarów aut w Polsce.
Prawdziwa miara ryzyka
Oczywiście, ktoś powie: „Ale elektryków jest mniej!”. To prawda. Dlatego kluczowy jest inny wskaźnik – liczba pożarów w przeliczeniu na 1000 zarejestrowanych pojazdów. To jedyna uczciwa miara ryzyka.
I tutaj dane z raportu są jednoznaczne. Wskaźnik pożarów dla samochodów całkowicie elektrycznych (BEV) wynosi 0,356 na 1000 pojazdów. W przypadku samochodów spalinowych (ICE) jest on minimalnie wyższy i wynosi 0,359 na 1000 pojazdów.
Co to oznacza? Że ryzyko pożaru w samochodzie elektrycznym jest nie tylko nie większe, ale nawet nieznacznie mniejsze niż w przypadku jego spalinowego odpowiednika.
Mit „bomby zegarowej” obalony. Norwegia daje przykład
Tu pojawia się drugi popularny argument sceptyków: „Poczekajcie, aż tych aut będzie więcej! Wtedy dopiero zobaczymy pożary!”.
Albert Kania z F5A New Mobility Research & Consulting, jeden z autorów raportu, bezpośrednio odnosi się do tej obawy. Jak podkreśla, dane temu przeczą. Kluczowe jest spojrzenie na rynek norweski, najbardziej dojrzały rynek EV na świecie.
W Norwegii, gdzie w 2024 roku elektryki stanowiły już ponad 28% całej floty, sytuacja jest jasna. Tam pojazdy BEV płoną ponad sześciokrotnie rzadziej niż auta spalinowe.
Polskie obserwacje potwierdzają ten trend. Mimo że liczba elektryków na naszych drogach rośnie w tempie lawinowym, wskaźnik pożarów pozostaje stabilny i niższy niż dla aut spalinowych. To nie jest tykająca bomba zegarowa. Jak celnie zauważa Kania, analizując doniesienia medialne, można odnieść wrażenie, że to codzienność. Tymczasem na odnotowanie 100 pożarów BEV w całej Polsce czekaliśmy aż 69 miesięcy.
To najlepszy dowód, że rozwój elektromobilności nie zwiększa ryzyka pożarowego.
Garaż podziemny, czyli wielki test
W raporcie znalazła się też informacja, na którą wszyscy czekali. Wreszcie doszło do pierwszego w Polsce pożaru elektryka w garażu podziemnym.
15 sierpnia w Warszawie, w 6-piętrowym budynku mieszkalnym, zapalił się samochód elektryczny. Pożar wybuchł w garażu podziemnym na poziomie -2. Brzmi jak scenariusz z horroru.
A jak wyglądała rzeczywistość? Mówi o tym st. bryg. Tomasz Jonio z Komendy Głównej PSP. Całe działania, łącznie z chłodzeniem akumulatora i wydobyciem pojazdu na zewnątrz, trwały 3 godziny i 16 minut.
Co było kluczowe? Szybkie wykrycie zagrożenia przez instalację monitoringu pożarowego w budynku oraz sprawna wentylacja mechaniczna. Komentując to zdarzenie, st. bryg. Jonio przekazał absolutnie kluczową opinię Państwowej Straży Pożarnej:
„Pożar ten tylko potwierdził wiedzę i opinię PSP – pożar samochodu w garażu podziemnym (niezależnie od rodzaju napędu) będzie zawsze tak samo groźny lub tak samo łatwy do opanowania – zależeć to będzie jednak w głównej mierze od czynników takich jak czas (…) zauważenia i powiadomienia służb (…) oraz instalacje wpływające na bezpieczeństwo obiektów takie jak system wykrywania (…), wentylacja pożarowa oraz instalacje gaśnicze”.
Mówiąc prościej: dla ekspertów od pożarnictwa nie ma znaczenia, czy w garażu pali się diesel, benzyna czy elektryk. Prawdziwym problemem nie jest rodzaj napędu, ale stan techniczny budynku, brak czujników, niedrożna wentylacja czy brak systemów gaśniczych.
Ważniejsza niż napęd jest infrastruktura
To najważniejszy wniosek płynący z tego raportu. Dziś debata publiczna skupia się na zakazywaniu wjazdu elektrykom do garaży. Tymczasem eksperci PSP jasno wskazują, że to ślepa uliczka. Zamiast walczyć z nowoczesną technologią, powinniśmy skupić się na dostosowaniu infrastruktury budynków do jakichkolwiek zagrożeń pożarowych.
Raport PSP i F5A to potężne narzędzie w walce z dezinformacją. Pokazuje czarno na białym, że problem płonących elektryków istnieje głównie w sferze medialnej i psychologicznej, a nie w realnych statystykach straży pożarnej. Ryzyko istnieje, tak jak istnieje w każdym urządzeniu z baterią i w każdym pojeździe z paliwem, ale jest ono statystycznie niższe niż w autach, którymi jeździmy od dekad.
Wraz z dojrzewaniem rynku, rozwojem technologii (jak baterie ze stałym elektrolitem) i rosnącym doświadczeniem służb, bezpieczeństwo będzie tylko rosło.
A jakie jest Wasze zdanie? Czy te dane zmieniają Waszą percepcję? Czy obawialiście się pożarów EV, a może uważaliście je za medialną panikę od samego początku? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.






