Spis treści
Wyobraź sobie tę sytuację. Jedziesz w trasę, bateria w samochodzie elektrycznym ma ostatnie procenty. Z ulgą dojeżdżasz na stację ładowania, a tam… kikuty. Ktoś po prostu obciął wszystkie kable tuż przy obudowie ładowarki. To scenariusz, który w ostatnich miesiącach stał się prawdziwą zmorą kierowców i operatorów na Dolnym Śląsku. Problem był tak poważny, że niektóre nowe lokalizacje, czekające już tylko na odbiór Urzędu Dozoru Technicznego, stawały się bezużyteczne, zanim zdążył podpiąć się do nich pierwszy klient.
Teraz wygląda na to, że przynajmniej w okolicach Legnicy i Lubina problem został rozwiązany. W końcu złapano złodzieja kabli od ładowarek.
Plaga, która paraliżowała infrastrukturę
Problem narastał od pewnego czasu. Kradzieże przewodów ze stacji ładowania stały się regularne. Najbardziej cierpiały lokalizacje w rejonie Legnicy, co jak się okazało, nie było przypadkiem. Sprawca, jak to często bywa, działał blisko swojego miejsca zamieszkania. Operatorzy sieci ładowania zgłaszali kolejne akty wandalizmu, rozkładając ręce.
Każda taka kradzież to nie tylko koszt samego kabla. To paraliż stacji na wiele dni, a czasem tygodni. Konieczne jest wezwanie serwisu, zamówienie często specjalistycznych, chłodzonych cieczą przewodów, ich montaż i ponowne uruchomienie systemu. W tym czasie kierowcy trafiają na niedziałający punkt, a zaufanie do całej infrastruktury topnieje. To właśnie ten długofalowy koszt jest najpoważniejszy.
Złodziej recydywista w rękach policji
Jak informuje Komenda Powiatowa Policji w Lubinie, funkcjonariuszom udało się namierzyć i zatrzymać mężczyznę odpowiedzialnego za serię kradzieży. Okazał się nim 43-letni mieszkaniec Legnicy. Myślał, że jest sprytny. Działał zamaskowany, zakrywając twarz i ciało, by utrudnić identyfikację z monitoringu. Mimo to, po jednej z kradzieży na terenie Lubina, praca operacyjna policjantów doprowadziła ich prosto do mieszkania sprawcy.
Okazało się, że 43-latek był bardzo aktywny. Tylko jednej nocy urządził sobie „wycieczkę” po Lubinie i pobliskich Polkowicach, uszkadzając i okradając kolejne stacje. Złapano go, zanim jeszcze do komendy spłynęły wszystkie zgłoszenia od poszkodowanych firm.
Mężczyzna usłyszał łącznie 7 zarzutów kradzieży. Wstępne straty oszacowano na ponad 130 tysięcy złotych. To pokazuje skalę problemu. Kwota ta prawdopodobnie obejmuje nie tylko wartość skradzionych przewodów, ale również koszty napraw i utraconych przychodów. Co gorsza, złodziej jest recydywistą, co oznacza, że był już wcześniej karany za podobne przestępstwa. Grozi mu teraz surowsza kara – do 7,5 roku pozbawienia wolności.



Dlaczego to tak bolesny i głupi proceder?
Trzeba to powiedzieć wprost: kradzież kabli z ładowarek to jeden z najgłupszych i najbardziej szkodliwych społecznie przestępstw. Zysk złodzieja jest absolutnie niewspółmierny do wyrządzonych szkód. W kablu do ładowania, nawet tym grubym HPC chłodzonym cieczą, jest miedź. To ona jest celem. Dla złomiarza to zarobek rzędu kilkuset, może tysiąca złotych.
Tymczasem dla operatora stacji koszt wymiany takiego przewodu to często kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych i bardzo długi czas oczekiwania na wyprodukowanie takiego przewodu (od 3 do 6 miesięcy). Do tego dochodzą koszty dojazdu ekipy serwisowej i, co najważniejsze, straty wynikające z wyłączenia stacji z użytku.
Jednak największą ofiarą jest kierowca samochodu elektrycznego. To on przyjeżdża na miejsce i nie może naładować auta. Dla kogoś, kto polega na publicznej infrastrukturze, to katastrofa. To buduje niepewność, rodzi „range anxiety” niezwiązane z baterią, a z niezawodnością ładowarek. To podkopuje fundamenty elektromobilności. Jeden złodziej za kilkaset złotych potrafi zrujnować zaufanie do technologii wartej miliardy.
Jak branża może z tym walczyć?
Zatrzymanie sprawcy z Legnicy to świetna wiadomość, ale naiwnością byłoby sądzić, że to rozwiąże problem w całej Polsce. Kradzieże kabli zdarzają się i będą się zdarzać wszędzie tam, gdzie cena miedzi jest wysoka, a ryzyko wpadki niskie. Branża musi wypracować skuteczniejsze metody obrony.
Producenci ładowarek już nad tym pracują. Pojawiają się przewody w specjalnych pancerzach ochronnych, które mają utrudnić przecięcie. Inne pomysły to znakowanie miedzi lub wprowadzanie do oplotu specjalnej cieczy, która trwale barwi skórę i ubranie złodzieja, ułatwiając jego identyfikację. Testowane są też moduły GPS zaszyte w kablach.





Wydaje się jednak, że najlepszym rozwiązaniem byłoby projektowanie stacji na nowo. Być może kable powinny być chowane w stalowych skrytkach lub automatycznie zwijane do wnętrza maszyny, podobnie jak wąż na stacji benzynowej. Skrytka otwierałaby się dopiero po autoryzacji płatności przez kierowcę (kartą lub aplikacją). To oczywiście podnosi koszt urządzenia, ale w dłuższej perspektywie może się okazać tańsze niż ciągłe naprawy i utrata klientów.
Zatrzymanie 43-latka to duży sukces lubińskiej policji i chwila oddechu dla operatorów na Dolnym Śląsku. Miejmy nadzieję, że kara będzie odstraszająca. To jednak sygnał dla całej branży, że infrastruktura ładowania musi stać się znacznie bardziej odporna na wandalizm.
A jakie są Wasze doświadczenia? Czy trafiliście kiedyś na stację z obciętymi kablami? Jakie zabezpieczenia Waszym zdaniem byłyby najskuteczniejsze? Czekamy na Wasze głosy w komentarzach.




Dołącz do dyskusji