Spis treści
To miał być kamień milowy dla niemieckiej marki i całego koncernu Stellantis. Opel, z dumą i pewnością siebie, ogłosił kilka lat temu, że od 2028 roku w jego europejskiej ofercie znajdą się wyłącznie samochody w pełni elektryczne. Dziś ten ambitny plan trafia do kosza. Firma przyznaje, że rzeczywistość zweryfikowała te odważne deklaracje.
Decyzja, którą Opel właśnie zakomunikował niemieckim mediom, to prawdziwy zimny prysznic dla entuzjastów szybkiej transformacji. Producent z Rüsselsheim nie porzuca elektryfikacji, ale znacząco zwalnia tempo i odkłada datę przejścia na napędy wyłącznie bateryjne na bliżej nieokreśloną przyszłość. Oficjalnym powodem jest, jak to ujęto, dostosowanie się do aktualnych warunków rynkowych i popytu ze strony klientów. Innymi słowy – klienci nie są jeszcze gotowi na pełną elektryfikację w takim tempie, jakiego oczekiwano.
Rzecznik firmy w rozmowie z portalem elektroauto-news.net stwierdził wprost: „Wszyscy w branży wiedzą, że elektryfikacja nie postępuje w tym samym tempie na wszystkich rynkach”. To zdanie jest kluczem do zrozumienia całej sytuacji. Opel wskazuje na ogromne różnice w tempie adaptacji aut elektrycznych w Europie. Rynki takie jak Hiszpania czy Włochy wciąż wykazują stosunkowo słabe zainteresowanie modelami na prąd. Z drugiej strony, Francja i Wielka Brytania (gdzie marka działa jako Vauxhall) określane są jako „pozytywne przykłady”.
Strategia multi-energy, czyli elastyczność kosztem kompromisów
Cofnięcie się Opla nie jest całkowitym zaskoczeniem, jeśli przyjrzymy się technologicznemu zapleczu marki. Wszystkie modele Opla bazują na platformach koncernu Stellantis, które od początku projektowane były jako „multi-energy”. Oznacza to, że na tej samej linii produkcyjnej mogą powstawać samochody z silnikiem spalinowym, hybrydowym i w pełni elektrycznym.
Starsze modele, jak Corsa Electric czy Mokka Electric, korzystają z architektury e-CMP, która jest adaptacją platformy spalinowej. Nowsze konstrukcje, jak Grandland Electric, opierają się już na nowocześniejszej płycie STLA Medium, która została pomyślana jako bardziej uniwersalna. Dzięki temu Opel zyskuje ogromną elastyczność produkcyjną, mogąc na bieżąco reagować na zmiany popytu. Jeśli klienci chcą więcej aut spalinowych – fabryka może je produkować. Jeśli trend przechyli się w stronę elektryków – linia montażowa jest na to gotowa.
Jest jednak i druga strona medalu. Taka strategia ma swoje wady. Samochody budowane na uniwersalnych platformach nigdy nie będą tak zoptymalizowane jak te, które powstają na płytach podłogowych dedykowanych wyłącznie napędowi elektrycznemu. Oznacza to pewne kompromisy – na przykład w kwestii przestronności wnętrza, które w autach „od zera” projektowanych jako EV jest zazwyczaj znacznie większe. Opel świadomie wybiera więc bezpieczeństwo i elastyczność zamiast dążenia do technologicznej doskonałości w jednej dziedzinie.
Co dalej z Oplem? Elektryfikacja w zwolnionym tempie
Czy decyzja Opla oznacza koniec elektrycznych marzeń? Absolutnie nie. Rzecznik marki podkreśla, że to jedynie „opóźnienie” transformacji, a nie jej anulowanie. Firma jest „mocno zaangażowana w dekarbonizację” i każdy model w jej gamie już dziś jest dostępny w wariancie zelektryfikowanym. Jednak zamiast rewolucji, Opel stawia na ewolucję sterowaną przez portfele klientów.
Plany produktowe zdają się to potwierdzać. W tym roku firma skupia się na rynkowych debiutach modeli Grandland Electric i Frontera Electric. Ten drugi, wyceniony poniżej 30 000 euro (128 000 zł), ma być przystępną cenowo furtką do świata elektromobilności. Na 2027 rok zaplanowana jest nowa generacja Corsy, która przesiądzie się na nową platformę STLA Small.
Symboliczny jest jednak plan na rok 2028. Wtedy właśnie, w roku, w którym Opel miał stać się w 100% elektryczny, na rynek wjedzie nowa generacja Astry. Będzie ona bazować na platformie STLA Medium – tej samej, co Grandland. Oznacza to, że z pewnością pojawi się w wersji elektrycznej, ale niemal na pewno również z napędem spalinowym lub hybrydowym. To najlepszy dowód na to, jak bardzo zmieniła się strategia firmy.
Decyzja Opla może być sygnałem dla całej branży. W czasach, gdy entuzjazm związany z szybką elektryfikacją zderza się z realiami ekonomicznymi – wysokimi cenami aut, nierównomiernie rozwiniętą infrastrukturą ładowania i wycofywaniem się rządów z dopłat – producenci stają się bardziej ostrożni. Opel nie jest tu wyjątkiem. Można się spodziewać, że w najbliższych miesiącach podobne korekty planów ogłoszą również inne marki. Transformacja energetyczna w motoryzacji z pewnością nadejdzie, ale jej tempo będzie dyktował rynek, a nie odważne deklaracje zarządów.
A jakie jest Wasze zdanie? Czy Opel postępuje słusznie, słuchając głosu rynku, czy może jest to krok w tył i zdrada ekologicznych ideałów? Czy klienci faktycznie nie są gotowi, a może to oferta producentów jest wciąż niewystarczająco atrakcyjna? Zachęcamy do dyskusji w komentarzach.
Dołącz do dyskusji