Spis treści
Patrząc na najnowsze dane płynące z Państwa Środka, można odnieść wrażenie, że obserwujemy Chiny jako dwa różne kraje. Jeden to absolutny, globalny lider transformacji energetycznej, który w tempie wykładniczym elektryfikuje transport ciężki i instaluje tyle OZE, że Europa może tylko patrzeć z zazdrością. Drugi to wciąż uzależniony od węgla kolos, który przez własną opieszałość i niejasne cele ryzykuje zawalenie kluczowych zobowiązań klimatycznych.
Najnowsze raporty Centre for Research on Energy and Clean Air (CREA) oraz analizy rynku motoryzacyjnego rzucają nowe światło na to, co dzieje się za Wielkim Murem. Wnioski są słodko-gorzkie, ale z perspektywy elektromobilności – wręcz szokujące.
Emisje stoją, choć gospodarka pędzi
Zacznijmy od „dużego obrazka”. W 2025 roku całkowita emisja CO2 w Chinach prawdopodobnie utrzyma się na płaskim poziomie. To historyczny moment, bo dzieje się to przy jednoczesnym, gwałtownym wzroście zapotrzebowania na energię. Sektor energetyczny ma zaliczyć pierwszy pełny rok spadku emisji od 2016 roku.
Powód jest prozaiczny: boom na czystą energię. Ilość mocy z OZE, którą Chiny podłączyły do sieci tylko w 2025 roku, pozwoli wygenerować więcej prądu, niż zużywają całe Niemcy w ciągu roku. To skala, która wymyka się europejskim wyobrażeniom. Wzrost produkcji z wiatru i słońca jest tak duży, że po raz pierwszy pokrywa on z nawiązką cały wzrost popytu na prąd. W efekcie, generacja z węgla zaczyna spadać nie przez kryzys gospodarczy, ale przez wypieranie jej przez czyste źródła.
Węglowy kac i niespełnione obietnice
Niestety, medal ma drugą stronę. Chiński rząd latami przymykał oko na budowę nowych elektrowni węglowych (szczyt przypadał na okres do 2023 roku) i teraz przychodzi czas zapłaty. Raport CREA wskazuje wprost: Chiny nie zrealizują kilku kluczowych celów klimatycznych na 2025 rok.
Chodzi przede wszystkim o cel redukcji emisyjności na jednostkę PKB oraz obietnicę „ścisłej kontroli” nowych projektów węglowych. Przez zbyt luźne, nieprecyzyjne zapisy w planach pięcioletnich, kraj znalazł się w pułapce. Mamy więc paradoks: emisje chwilowo nie rosną (plateau), ale ryzyko ich ponownego odbicia wisi w powietrzu, bo system energetyczny wciąż jest zapchany nowymi mocami węglowymi, które domagają się pracy. Co gorsza, przemysł ciężki (stal, chemia) wciąż zwiększa zużycie paliw kopalnych.
Ciężarówki na prąd: To już nie nisza, to mainstream
Podczas gdy energetyka zmaga się z problemami, w transporcie dzieje się prawdziwa magia. Jeszcze do niedawna uważano, że elektryfikacja ciężarówek to melodia dalekiej przyszłości, a „paliwem przejściowym” będzie LNG (skroplony gaz ziemny). Chińczycy właśnie wyrzucili tę teorię do kosza.
Liczby są bezlitosne dla sceptyków. W 2020 roku niemal 100% nowych ciężarówek w Chinach miało silnik Diesla. W pierwszej połowie 2025 roku elektryki zdobyły 22% rynku. Ale to dopiero początek krzywej wznoszącej. Według prognoz firmy badawczej BMI, w całym 2025 roku udział elektrycznych ciężarówek w sprzedaży sięgnie niemal 46%.
To nie jest ewolucja, to jest blitzkrieg. W przyszłym roku ma to być już 60%. Okazuje się, że LNG, które miało być pomostem, przegrywa z bateriami. Sprzedaż ciężarówek na gaz spada, bo elektryki stały się po prostu tańsze w eksploatacji (TCO).
Ekonomia, głupcze!
Dlaczego chińscy przewoźnicy, którzy liczą każdego juana, rzucili się na elektryki? Nie z miłości do planety, ale z miłości do pieniądza. Choć elektryczna ciężarówka w zakupie jest 2-3 razy droższa od diesla, to w całym cyklu życia pozwala zaoszczędzić od 10% do nawet 26%.
Kluczem do sukcesu okazała się technologia, którą Europa wciąż traktuje po macoszemu – wymiana baterii (battery swap). Gigant CATL buduje sieć stacji wymian wzdłuż autostrad, co eliminuje problem długiego ładowania. Wymiana akumulatora w 40-tonowym zestawie trwa kilka minut. To sprawia, że elektryk pracuje tak samo efektywnie jak diesel.
Ropa naftowa traci znaczenie
Skutki tej transformacji wykraczają daleko poza granice Chin. Masowa przesiadka na elektryki (zarówno w autach osobowych, gdzie stanowią one już ponad 50% sprzedaży, jak i w ciężkich) powoduje tąpnięcie w popycie na ropę.
Szacuje się, że dzięki samej elektryfikacji transportu, Chiny zużyją w 2025 roku o około 7,2% mniej paliw ropopochodnych. Popyt na olej napędowy spada w tempie dwucyfrowym. To fatalna wiadomość dla eksporterów ropy, a doskonała dla chińskiego bezpieczeństwa energetycznego. Uniezależnienie się od importu „czarnego złota” postępuje szybciej, niż zakładały jakiekolwiek optymistyczne scenariusze Międzynarodowej Agencji Energetycznej.
Co to oznacza dla nas?
Europa powinna uważnie patrzeć na ten trend. Chińscy producenci, tacy jak BYD czy Sany, nie ukrywają, że ich kolejnym celem są rynki zagraniczne. BYD już buduje fabrykę na Węgrzech, a Sany planuje eksport elektrycznych ciężarówek do Europy od 2026 roku.
Mamy do czynienia z sytuacją, w której Chiny przeskoczyły etap „paliw przejściowych” i od razu weszły w masową skalę transportu zeroemisyjnego. Jeśli europejscy producenci ciężarówek (Volvo, Scania, Mercedes) nie przyspieszą redukcji kosztów swoich elektryków, mogą obudzić się w rzeczywistości, którą znamy już z rynku aut osobowych – zdominowanej przez tańszą i dostępną od ręki konkurencję z Azji.
Przed nami decydujące lata. Z jednej strony mamy ryzyko, że chińska machina węglowa znów ruszy pełną parą, niwecząc wysiłki klimatyczne. Z drugiej – widzimy dowód na to, że transport bez ropy jest możliwy i opłacalny ekonomicznie tu i teraz.
A Wy jak sądzicie? Czy europejski transport ciężki ma szansę obronić się przed chińską ofensywą, czy też za kilka lat widok chińskiej ciężarówki na polskich autostradach będzie codziennością? Dajcie znać w komentarzach!











Dołącz do dyskusji