Spis treści
To było jedno z najbardziej kuriozalnych spotkań akcjonariuszy w historii współczesnej korporacji. W normalnej firmie lata spadającej sprzedaży, liczne publiczne kontrowersje i niekończąca się huśtawka cen akcji prawdopodobnie kosztowałyby prezesa posadę. Ale Tesla, co udowodniono po raz kolejny, nie jest normalną firmą.
W czwartek wieczorem akcjonariusze Tesli po raz kolejny udowodnili swoją niemal religijną wiarę w Elona Muska, przyznając mu pakiet wynagrodzeń, jakiego świat nie widział. Mówimy o potencjalnej kwocie sięgającej biliona dolarów (to tysiąc miliardów, ang. trillion).
Spotkanie w Austin nie było zwykłą procedurą korporacyjną. To był spektakl, w którym Elon Musk był jednocześnie zakładnikiem i porywaczem. A akcjonariusze? Wygląda na to, że cierpią na zbiorowy syndrom sztokholmski.
Pakiet większy niż PKB Belgii
Zacznijmy od pieniędzy, bo liczby są tak absurdalne, że aż trudne do zrozumienia. Pakiet wynagrodzeń, który zatwierdziło 75% głosujących, jest według agencji Reuters większy niż PKB niejednego państwa, w tym Belgii czy Argentyny. To nie jest premia, to finansowe namaszczenie na króla.
Sam Musk, stojąc na scenie, promieniował. Dziękował wszystkim za wsparcie i natychmiast przeniósł dyskusję na tematy, które kocha najbardziej: autonomiczną przyszłość, roboty i coś, co nazwał „zrównoważoną obfitością dzięki AI i robotyce”.
„To jest przyszłość, do której zmierzamy” – mówił Musk, dodając, że jego zdaniem humanoidalny robot Optimus „10-krotnie powiększy gospodarkę”. W jaki sposób? Tego już nie wyjaśnił. Szczegóły są dla nudziarzy.
Trzeba jednak zrozumieć, co doprowadziło do tego głosowania. Musk postawił firmę pod ścianą. Wcześniej groził, że jeśli nie otrzyma tego astronomicznego pakietu, może całkowicie opuścić Teslę. Eksperci i analitycy byli zgodni: taki scenariusz „ztorpilowałby” kurs akcji i zniszczył kapitalizację rynkową firmy.
Akcjonariusze stanęli więc przed wyborem: albo dacie nam te pieniądze, albo zabiorę zabawki i pójdę do innej piaskownicy. Zagłosowali za tym, by Musk został.
Tesla to nie jest już firma samochodowa
Jeśli ktoś zastanawiał się, dlaczego Tesla nie rozwija nowych modeli samochodów, dlaczego od lat czekamy na obiecaną tańszą „Model 2”, to Musk dał jasną odpowiedź. On już nie jest prezesem firmy motoryzacyjnej.
„Każdy samochód, który produkujemy, jest robotem” – stwierdził. „Trzymajcie akcje Tesli”.
W ostatnich latach Musk wielokrotnie podkreślał, że przyszłość firmy leży daleko poza produkcją EV. Tesla ma być potęgą w dziedzinie humanoidalnych robotów, sztucznej inteligencji, chipów, magazynowania energii i oprogramowania. Obecna wycena giełdowa, która przebija kilkanaście innych koncernów motoryzacyjnych razem wziętych, opiera się wyłącznie na tej obietnicy.
Musk uzasadniał też, dlaczego tak bardzo zależy mu na tym pakiecie. Twierdził, że nie czuje się „komfortowo”, budując „armię robotów opartych na AI”, jeśli nie będzie miał większej kontroli nad firmą. W domyśle: jeśli nie dostanę góry pieniędzy i akcji, mogę być zmuszony opuścić Teslę i realizować te wizje gdzie indziej.
Warunki (nie) do spełnienia?
Warto podkreślić, że ten bilion dolarów nie wyląduje na koncie Muska jutro. Jest to 10-letni plan oparty na celach, które dziś wydają się czystą fantastyką naukową. Aby Musk odblokował pełną pulę, Tesla musi osiągnąć niewyobrażalne kamienie milowe.
Wśród nich jest wzrost kapitalizacji rynkowej z obecnego około 1,1 biliona dolarów do 8,5 biliona dolarów (31 158 000 000 000 000 zł – absurd). Roczny zysk operacyjny ma wzrosnąć z 17 miliardów do… 400 miliardów dolarów.
Ale to nie wszystko. Cele produktowe są równie kosmiczne:
- Dostarczenie łącznie 20 milionów pojazdów Tesli.
- 10 milionów aktywnych subskrypcji systemu Full Self-Driving (FSD).
- Dostarczenie 1 miliona humanoidalnych robotów Optimus.
- Uruchomienie floty 1 miliona Robotaxi.
Są to cele tak ambitne, że wydają się niemożliwe. Ale dały Muskowi motywację, by pozostać w Tesli „w przewidywalnej przyszłości” i spróbować dowieźć to, co od dawna obiecuje.
Nadjeżdża Cybercab. I to szybko
Skoro już przy obietnicach jesteśmy, Musk rzucił też jedną bardzo konkretną datę. Produkcja Cybercab, czyli autonomicznej taksówki Tesli, ma ruszyć w Gigafactory Texas w kwietniu 2026 roku.
Cybercab to dwudrzwiowe coupe, które pokazano po raz pierwszy w zeszłym roku. Ma korzystać z tych samych komputerów i sensorów, co obecny FSD, ale tym razem ma być „naprawdę” autonomiczne. Ma nie mieć kierownicy ani pedałów. Chociaż prezeska Tesli, Robyn Denholm, szybko złagodziła tę wizję, mówiąc w zeszłym miesiącu Bloombergowi: „Jeśli będziemy musieli mieć kierownicę, może mieć kierownicę i pedały”.
Najciekawszy jest jednak planowany proces produkcji. Tesla chce wykorzystać nowatorską metodę „Unboxed”. Zamiast tradycyjnej linii montażowej, różne części pojazdu mają być składane oddzielnie i łączone dopiero na samym końcu.
„Produkcja Cybercab jest bliższa produkcji elektroniki użytkowej niż linii montażowej samochodów” – stwierdził Musk. Dodał też, że dzięki temu powinni osiągnąć „czas cyklu poniżej dziesięciu sekund, zasadniczo jedna jednostka co dziesięć sekund”. Teoretycznie pozwoliłoby to produkować do 5 milionów pojazdów rocznie.
Jak historia wielokrotnie pokazała, śmiałe prognozy Muska najlepiej przyjmować ze sporą szczyptą sceptycyzmu.
Roboty dla kryminalistów zamiast więzień
Podczas spotkania nie zabrakło też typowych dla Muska „odlotów”. Najbardziej kuriozalna propozycja dotyczyła robota Optimus i… reformy więziennictwa.
Musk zasugerował, że zamiast zamykać ludzi w więzieniach, można by wypuszczać przestępców na wolność i dawać im… darmowego robota Optimus. Robot ten miałby „po prostu za nimi chodzić i powstrzymywać ich przed popełnieniem przestępstwa”.
„Poza tym mógłbyś robić wszystko” – mówił Musk. „Myślę, że nie trzeba wtedy wsadzać ludzi do więzień i w ogóle”.
Zostawmy na chwilę analizę, jak bardzo jest to szalony pomysł z etycznego i społecznego punktu widzenia. Skupmy się na technologii. Taki „robo-strażnik” musiałby posiadać zdolności, które wykraczają poza wszystko, co dziś potrafimy:
- Musiałby przewidywać ludzkie zachowania i zamiary.
- Posiadać pełne zdolności obserwacyjne i możliwość wezwania pomocy.
- Posiadać zdolności bojowe, by obezwładnić zdeterminowanego przestępcę.
- Być w stanie podążać za człowiekiem wszędzie, 24/7.
- Być w stanie samodzielnie się ładować w dowolnym miejscu.
To wszystko dla robota, który niedawno, rozdając cukierki na Times Square, musiał być podłączony kablem do zasilania.
Pomysł ten jest też sprzeczny z rzekomymi politycznymi poglądami Muska. „Libertarianin” sprzeciwiający się kontroli państwa nagle proponuje totalną, państwową inwigilację 24/7 za pomocą robota. Co więcej, jego „twarde stanowisko wobec przestępczości” nagle zmienia się w propozycję rozdawania przestępcom darmowych robotów wartych dziesiątki tysięcy dolarów (za które, jak można się domyślać, zapłaciłby rząd).
Kto tak naprawdę głosował za Muskiem?
Wróćmy jednak do samego głosowania, bo jego kulisy są równie fascynujące, co niepokojące. Można zapytać: dlaczego jakikolwiek racjonalny akcjonariusz miałby głosować za tak absurdalnym pakietem i dalszym rozwadnianiem własnych akcji?
Otóż, jak donoszą źródła, większość rozsądnych głosów opuściła już ten pokład. Wiele funduszy emerytalnych, państwowy fundusz norweski oraz firmy doradcze (jak Glass Lewis i ISS) głośno rekomendowały głosowanie przeciwko pakietowi Muska.
Tesla, świadoma tego oporu, przeprowadziła bezprecedensową kampanię marketingową, aby „dowieźć” głosy. Firma wydawała pieniądze, aby osobiście dzwonić do akcjonariuszy posiadających nawet jedną akcję i przekonywać ich do głosowania „za”.
W rezultacie, jak sugerują analitycy, w akcjonariacie Tesli nastąpiła selekcja. Ci, którzy interesują się misją zrównoważonego transportu, finansami i ładem korporacyjnym, sprzedali akcje. Zostali ci, którzy czerpią wiedzę o firmie głównie z „komory echa” na portalu X (dawniej Twitter) i wierzą w propagandę Muska.
To ci akcjonariusze głosowali, by dać Muskowi wszystko, czego chciał.
Co więcej, głosowanie nie dotyczyło tylko pieniędzy. Akcjonariusze zagłosowali przeciwko propozycjom wymagającym od Tesli audytów dotyczących zrównoważonego rozwoju i… pracy dzieci w łańcuchu dostaw. Pokazuje to, jaki typ inwestora dominuje obecnie w Tesli.
Co będzie dalej? Teksas to nie Delaware
To może nie być koniec tej historii, ale tym razem finał może być inny. Dwa poprzednie, absurdalne pakiety wynagrodzeń dla Muska zostały zablokowane przez sędziów w stanie Delaware. Sąd uznał, że kampanie informacyjne Tesli były wprowadzające w błąd, a zarząd nie był niezależny.
Wściekły Musk, w reakcji na tamten wyrok, przeprowadził firmę z Delaware do Teksasu. Zrobił to nieprzypadkowo.
Teksas ma znacznie słabiej rozwinięte prawo korporacyjne. Musk liczył na to, że uda mu się wpłynąć na lokalne władze, aby uchwaliły przepisy korzystne dla niego, co zresztą zrobił. W rezultacie akcjonariusze Tesli mają dziś w Teksasie mniej praw, niż mieli w Delaware.
Dlatego istnieje spora szansa, że tym razem nikt nie zablokuje tego bilionowego pakietu, niezależnie od tego, jak bardzo wprowadzająca w błąd była kampania za nim stojąca.
Jedno jest pewne: Elon Musk jest teraz związany z Teslą na dobre i na złe, przynajmniej na kolejną dekadę. Akcjonariusze nie tylko wyrazili mu wotum zaufania – oni postawili wszystko na jedną kartę. Przyszłość Tesli nie jest już oceniana przez pryzmat kwartalnych dostaw samochodów. Jest to zakład o wysoką stawkę na wizję science-fiction, w której światem rządzą roboty, AI i autonomiczne taksówki. A cena akcji Tesli jest całkowicie oderwana od rzeczywistości i powiązana wyłącznie z wiarą w jednego człowieka.
A jakie jest Wasze zdanie? Czy akcjonariusze Tesli podpisali pakt z geniuszem, który zbuduje im przyszłość, czy dali się uwieść szaleńcowi, który pociągnie firmę na dno? Dajcie znać w komentarzach.









