Spis treści
Wiadomość z Zuffenhausen uderzyła w świat motoryzacji jak grom z jasnego nieba. Porsche, ikona inżynierii i sportowych osiągów, oficjalnie wciska hamulec w swojej elektrycznej transformacji. W czasach, gdy sprzedaż aut na prąd bije rekordy na całym świecie, niemiecka legenda decyduje się na ruch pod prąd. Spowolni wprowadzanie nowych modeli elektrycznych, a zamiast tego dłużej utrzyma przy życiu swoje spalinowe legendy. Decyzja ta, jak przyznaje spółka-matka Volkswagen, ma kosztować koncern 6 miliardów dolarów utraconych przyszłych zysków. To nie pomyłka w druku. Sześć miliardów.
Co stoi za tak radykalnym i, na pierwszy rzut oka, nielogicznym posunięciem? Aby to zrozumieć, musimy spojrzeć na Wschód.
Chiński smok wjeżdża do Europy
Globalny rynek motoryzacyjny przeżywa wstrząs tektoniczny. Jego epicentrum znajduje się w Chinach. Tamtejsi producenci, przez dekady uważani za twórców tanich kopii, dziś dyktują warunki w świecie elektromobilności. Oferują zaawansowane technologicznie, świetnie wyposażone i konkurencyjne cenowo pojazdy elektryczne. Nie ciąży im stuletni bagaż doświadczeń związany z silnikiem spalinowym. Nie muszą walczyć z własnymi przyzwyczajeniami i wewnętrznymi strukturami. Zaczynali z czystą kartą i wykorzystali to w stu procentach.
Ten gwałtowny rozwój kompletnie zaskoczył zachodnich gigantów. Choć sygnały o nadchodzącej rewolucji były widoczne od ponad dekady, wielu menedżerów zdawało się je ignorować. Efekt? Europejscy producenci tracą udziały w rynkach zagranicznych i, co gorsza, zaczynają mieć problemy na własnym podwórku. Ratunkowe cła i bariery handlowe na niewiele się zdają, bo chińskie marki z każdym miesiącem umacniają swoją pozycję w Europie.
Nic tak nie obrazuje tej zmiany sił jak historia, która wydarzyła się na legendarnym torze Nürburgring. Firma Xiaomi, znana do tej pory głównie ze smartfonów, trzy lata temu postanowiła, że zbuduje samochód. Efektem jest model SU7, który w wersji torowej przejechał Północną Pętlę o ponad 20 sekund szybciej od Porsche Taycana. Później Chińczycy wrócili i pobili rekord Taycana także seryjnym, dostępnym w salonie modelem. Przypomnijmy: mówimy o firmie produkującej telefony, która rzuciła wyzwanie marce budującej sportowe auta od niemal wieku. To policzek wymierzony prosto w twarz niemieckiej dumy.
Wydawałoby się, że w obliczu tak agresywnej konkurencji jedyną sensowną odpowiedzią jest przyspieszenie. Więcej innowacji, szybsze wdrażanie nowych technologii, odważniejsze projekty. Porsche i Volkswagen wybrały jednak inną drogę. Drogę odwrotu.
Krok w tył jako strategia na przyszłość?
Oliver Blume, prezes Porsche i jednocześnie całego koncernu Volkswagen, tłumaczy tę decyzję „ogromnymi zmianami w otoczeniu motoryzacyjnym”. Jego reakcją na te zmiany jest jednak spowolnienie. Porsche opóźni premiery niektórych modeli elektrycznych. Planowany ultraluksusowy SUV, który miał być pozycjonowany powyżej Cayenne, pojawi się najpierw jako hybryda lub auto spalinowe. Elektryczna wersja? Może kiedyś. Co więcej, obecne modele spalinowe, jak Panamera, mają pozostać w ofercie aż do lat 30. XXI wieku.
Ta decyzja wywołuje chaos także wewnątrz grupy VW. Uderza w strategiczne partnerstwo z Rivianem, ponieważ oprogramowanie amerykańskiej firmy jest przeznaczone dla aut elektrycznych, a nie spalinowych. Według niemieckich mediów, do łask może wrócić wewnętrzny projekt oprogramowania Cariad – ten sam, którego problemy i opóźnienia doprowadziły do zwolnienia poprzedniego, pro-elektrycznego prezesa VW, Herberta Diessa. Ironia losu polega na tym, że to właśnie Oliver Blume miał posprzątać bałagan po projekcie Cariad, a teraz być może sam będzie musiał z niego korzystać, by ratować spalinową teraźniejszość.
Prawdziwe dane kontra oficjalny komunikat
Porsche twierdzi, że do zmiany kursu zmusza je „słaby popyt” na samochody elektryczne. To stwierdzenie, które można uznać za jawne zaprzeczenie rynkowym faktom. Spójrzmy na liczby. Globalna sprzedaż EV wzrosła w tym roku o 27%. W Europie o 30%, a w samych Niemczech, ojczyźnie Porsche, aż o 43%.
Najlepszym dowodem na to, czego naprawdę chcą klienci, są wyniki sprzedaży samego Porsche. Model Macan jest dostępny zarówno w wersji spalinowej, jak i elektrycznej. I zgadnijcie, która sprzedaje się lepiej? Oczywiście, że elektryczna. Blisko 60% sprzedanych Macanów to wersje na prąd. Co więcej, ogólna sprzedaż Porsche spadła w tym roku głównie w tych regionach, gdzie boom na elektryki jest największy (Niemcy, Chiny). Spadki te były napędzane przez słabsze wyniki modeli spalinowych, podczas gdy sprzedaż zelektryyfikowanych modeli Porsche rosła.
Dane jasno pokazują, że to nie klienci odwracają się od elektryków. To Porsche odwraca się od przyszłości, być może w nadziei na wyciśnięcie ostatnich zysków z technologii, która powoli odchodzi do lamusa.
Gra o czas i szerszy kontekst
Prezes Blume nie ukrywa, że liczy na „większą elastyczność” Unii Europejskiej i złagodzenie norm emisji spalin. To miałoby pozwolić na dłuższą sprzedaż aut zanieczyszczających środowisko, które będą truły nasze powietrze jeszcze w latach 50. XXI wieku. Mówi to wbrew niedawnym deklaracjom UE o utrzymaniu celów emisyjnych i wbrew opinii szefa Audi (także należącego do VW), który publicznie stwierdził, że kłótnie o normy są „kontrproduktywne”, a „samochód elektryczny jest po prostu lepszą technologią”.
W tle tych biznesowych rozgrywek toczy się walka o coś znacznie ważniejszego – o klimat i nasze zdrowie. Transport jest jednym z głównych źródeł emisji gazów cieplarnianych, a zanieczyszczenia pochodzące z paliw kopalnych zabijają miliony ludzi rocznie. Każdy rok opóźnienia w transformacji to nie tylko stracona szansa biznesowa, ale także wyższe koszty społeczne, zdrowotne i środowiskowe.
Decyzja Porsche to coś więcej niż tylko zmiana w kalendarzu premier. To sygnał, że jeden z najważniejszych graczy w branży, zamiast przewodzić zmianie, postanowił ją hamować. Oddaje pole konkurencji, która nie ma zamiaru czekać. W perspektywie krótkoterminowej być może uda się sprzedać kilka tysięcy spalinowych Panamer więcej. W perspektywie długoterminowej może to być jednak początek utraty znaczenia i droga, którą kilka lat temu podążyła Nokia, przesypiając rewolucję smartfonów.
Jak oceniacie tę decyzję? Czy to pragmatyczne podejście podyktowane trudną sytuacją, czy strategiczny błąd, który będzie kosztował legendarną markę utratę pozycji na rynku? Zapraszamy do ożywionej dyskusji w komentarzach.
Dołącz do dyskusji