Spis treści
Ferrari zorganizowało wielką imprezę. Do Maranello zlecieli się dziennikarze z całego świata, by zobaczyć przyszłość marki. Problem w tym, że tej przyszłości… nie pokazano. Zamiast gotowego, pierwszego w historii elektrycznego Ferrari, zobaczyliśmy podwozie i prezentacje w PowerPoincie. Mimo to, Włosi uchylili rąbka tajemnicy i zdradzili specyfikację modelu Elettrica. To, co ujawnili, jest imponujące, ale jednocześnie rodzi fundamentalne pytanie: czy to wszystko nie jest już spóźnione?
Technologiczny popis, który miał zaimponować
Zacznijmy od tego, co Ferrari chciało, żebyśmy zobaczyli. A chciało pokazać, że nie idzie na skróty. Prezes firmy, Benedetto Vigna, fizyk z wykształcenia, z dumą opowiadał o technologii, którą jego zespół rozwijał przez ostatnie lata. To nie jest kolejny samochód elektryczny ze standardowymi komponentami od zewnętrznych dostawców. Ferrari postanowiło zrobić prawie wszystko po swojemu, od silników, przez falowniki, aż po moduły baterii.
To podejście jest godne podziwu. W czasach, gdy wiele marek kupuje gotowe platformy, Maranello postawiło na pełną kontrolę nad technologią. Celem nie było wyłącznie stworzenie szybkiego auta. Chodziło o coś więcej – o przeniesienie „duszy Ferrari” w erę elektryczności. Jak powiedział Gianmaria Fulgenzi, szef rozwoju produktu, celem jest dostarczanie „dreszczyku emocji z jazdy”. I tu zaczyna się prawdziwa historia.
Silniki z kosmosu i bateria na wieki
Sercem Elettrici są cztery silniki elektryczne – po dwa na każdą oś. I to nie byle jakie silniki. Przedni kręci się do niewiarygodnych 30 000 obrotów na minutę, a tylny do 25 500. Dla porównania, silnik w Tesli Model S Plaid osiąga około 20 000 obr./min. Te zawrotne prędkości pozwoliły inżynierom na stworzenie niezwykle kompaktowych i lekkich jednostek. Sekret tkwi w materiałach i konstrukcji rodem ze sportów motorowych, w tym w specjalnym układzie magnesów (tzw. układ Halbacha), który maksymalizuje gęstość momentu obrotowego.
Co to oznacza w praktyce? Mniej masy, więcej mocy i lepsze rozłożenie wagi. Ferrari chwali się, że cała przednia oś napędowa waży zaledwie 65 kg.
Równie ciekawie wygląda podejście do baterii. Ferrari kupuje ogniwa NMC od koreańskiego SK, ale całe moduły i pakiet składa już samodzielnie w nowej fabryce „E-Building”. Priorytetem było bezpieczeństwo, a zaraz po nim optymalizacja masy i wydajność. Co jednak najważniejsze, inżynierowie wspominali o koncepcji „wiecznego EV”. Pakiet baterii składa się z 15 oddzielnych, wymiennych modułów. To ukłon w stronę kolekcjonerów i filozofii marki, zgodnie z którą ponad 90% wyprodukowanych Ferrari wciąż jeździ po drogach. Taka konstrukcja ma zapewnić, że Elettrica będzie mogła służyć przez dziesięciolecia.





Aktywne zawieszenie, które łamie prawa fizyki
Kolejnym asem w rękawie ma być zawieszenie. Elettrica korzysta z tej samej technologii aktywnego zawieszenia 48V, co najnowsze modele spalinowe, jak Purosangue. System jest tak zaawansowany, że całkowicie eliminuje potrzebę stosowania tradycyjnych stabilizatorów poprzecznych. Każde koło jest kontrolowane niezależnie – jego amortyzacja, skręt (tylna oś skręca się do 2,15 stopnia) i napęd.
Ferrari nazywa to „w pełni aktywnymi narożnikami”. System zbiera dane z czujników 1000 razy na sekundę i reaguje w ciągu zaledwie pięciu milisekund. Oznacza to, że samochód w czasie rzeczywistym dostosowuje się do warunków na drodze, minimalizując przechyły nadwozia i maksymalizując przyczepność. W teorii daje to inżynierom nieograniczone możliwości w kształtowaniu charakteru prowadzenia pojazdu – od komfortowego grand tourera po torową bestię.
Dźwięk, który nie udaje
Jednym z największych wyzwań dla marek sportowych jest dźwięk, a raczej jego brak w autach elektrycznych. Ferrari odrzuciło pomysły syntetycznych odgłosów silnika V8. Zamiast tego opracowało system, który działa jak… gitara elektryczna. Pod obudową falownika zamontowano akcelerometr, który przechwytuje naturalne wibracje silników elektrycznych. Następnie te wibracje są wzmacniane i przekazywane do kabiny.
Dźwięk ma być autentyczny i pojawiać się tylko wtedy, gdy jest „funkcjonalnie użyteczny” – czyli podczas przyspieszania lub „zmiany biegów” za pomocą łopatek (które w rzeczywistości będą sterować poziomem rekuperacji). To odważne i ciekawe podejście, które może przekonać nawet największych sceptyków.
Specyfikacja Ferrari Elettrica
Specyfikacja | Wartość |
Osiągi | |
0-100 km/h | 2,5 s |
Prędkość maksymalna | 310 km/h |
Moc | >1000 KM w trybie boost |
Zasięg (WLTP) | >530 km |
Wymiary i waga | |
Rozstaw osi | 2960 mm |
Masa | ok. 2300 kg |
Rozkład masy | 47% przód / 53% tył |
Przednia oś napędowa | |
Moc na osi | 210 kW |
Moment obrotowy na kołach | 3500 Nm |
Prędkość obrotowa silnika | 30 000 obr./min |
Tylna oś napędowa | |
Moc na osi | 620 kW |
Moment obrotowy na kołach | 8000 Nm |
Prędkość obrotowa silnika | 25 500 obr./min |
Bateria | |
Pojemność brutto | 122 kWh |
Napięcie maksymalne | 880 V |
Moc ładowania maksymalna | 350 kW |
Zimny prysznic z Chin
Wszystko to brzmi jak technologiczna bajka. Problem w tym, że w czasie, gdy Ferrari dopieszczało swoje rozwiązania, świat nie stał w miejscu. Szczególnie świat chińskiej motoryzacji. I tutaj entuzjazm musi ustąpić miejsca twardym faktom.
Ferrari Elettrica zaoferuje ponad 1000 KM mocy, przyspieszenie do 100 km/h w 2,5 sekundy i zasięg ponad 530 km (WLTP). Imponujące, prawda? Owszem, ale tylko do momentu, gdy spojrzymy na konkurencję.
- Yangwang U9 dysponuje mocą 1300 KM i zawieszeniem, które pozwala mu podskakiwać.
- Xiaomi SU7 w topowej wersji oferuje osiągi hipersamochodu za ułamek ceny, jaką prawdopodobnie przyjdzie zapłacić za Ferrari.
- Nio ET9 posiada architekturę 900V i baterię, którą można wymienić na stacji w 3 minuty.
- BYD już dziś oferuje pojazdy z technologią, o której europejscy producenci dopiero zaczynają mówić.
Ktoś powie, że Ferrari to nie tylko liczby, to marka, prestiż i prowadzenie. To prawda. Ale czy dzisiejszy klient, wydając grubo ponad dwa miliony złotych, będzie w stanie wytłumaczyć znajomym, dlaczego jego auto jest pod wieloma względami wolniejsze i mniej zaawansowane technologicznie niż samochód sąsiada za jedną piątą tej ceny? Ferrari wchodzi na imprezę, która trwa już od dawna, i musi udowodnić, że jego obecność ma jeszcze sens.
Jaka przyszłość czeka legendę?
Ferrari znalazło się w niezwykle trudnym położeniu. Z jednej strony, marka jest zakładnikiem własnej legendy, zbudowanej na ryku silników V12. Z drugiej, musi zmierzyć się z nową rzeczywistością, w której dominują technologia, oprogramowanie i brutalna wydajność.
Wydaje się, że Włosi obrali jedyną słuszną dla siebie drogę. Nie próbują konkurować na gołe liczby z chińskimi gigantami. Zamiast tego, stawiają na dopracowane w najmniejszym detalu doświadczenie z jazdy. Chcą sprzedać nie tylko przyspieszenie, ale też poczucie pełnej kontroli, responsywność i emocje, które trudno zamknąć w tabelce ze specyfikacją.
Pytanie brzmi: czy to wystarczy? Czy klienci wciąż będą gotowi płacić fortunę za „duszę”, gdy konkurencja oferuje twarde dowody technologicznej przewagi? Elettrica nie jest supersamochodem. To czterodrzwiowe GT, podobnie jak niegdyś GTC4Lusso. To sygnał, że Ferrari rezerwuje swoje najbardziej ekstremalne konstrukcje dla technologii hybrydowej i spalinowej, przynajmniej na razie. Elektryfikacja wkracza do Maranello drzwiami dla „zwykłych” modeli.
Pierwsze elektryczne Ferrari będzie testem nie tylko dla inżynierów, ale przede wszystkim dla siły samej marki. To sprawdzian, czy logo z wierzgającym koniem wciąż ma magiczną moc w świecie zdominowanym przez krzem i kilowaty. Pełne odsłonięcie auta, wraz z cenami, nastąpi dopiero w 2026 roku. Do tego czasu rynek może zmienić się jeszcze bardziej.
A Wy co o tym sądzicie? Czy Ferrari ma szansę w starciu z technologiczną potęgą z Chin, stawiając na jakość prowadzenia i dziedzictwo? A może to początek końca pewnej epoki? Dajcie znać w komentarzach!
Dołącz do dyskusji