Spis treści
Marzenie o w pełni autonomicznej jeździe wciąż rozpala wyobraźnię kierowców na całym świecie. Wizja podróży z jednego końca kontynentu na drugi, podczas której samochód sam prowadzi, a my możemy się zrelaksować, jest niezwykle kusząca. Już w 2016 roku Elon Musk zapowiadał, że jego samochody będą w stanie tego dokonać. Choć ta obietnica wciąż czeka na pełną realizację, dwóch entuzjastów marki Tesla postanowiło sprawdzić, jak blisko tego celu jesteśmy dzisiaj. Ich eksperyment szybko zamienił się w kosztowny koszmar, który jednak miał nieoczekiwany finał.
Szybki koniec marzeń
Głównym bohaterem tej historii jest Justin Demaree, znany w mediach społecznościowych jako „Bearded Tesla Guy”. Wraz z przyjacielem postanowił podjąć ambitne wyzwanie: przejechać Stany Zjednoczone od wybrzeża do wybrzeża, z San Diego w Kalifornii, używając wyłącznie systemu Full Self-Driving (Supervised). Plan był prosty – aktywować FSD w niemal nowej Tesli Model Y i nie dotykać kierownicy aż do celu.
Niestety, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te plany. Zaledwie po przejechaniu około 100 kilometrów doszło do groźnie wyglądającego incydentu. Samochód, jadący z prędkością około 120 km/h, najechał na leżącą na drodze metalową rampę. System FSD nie zareagował – nie próbował hamować ani omijać przeszkody. W rezultacie Tesla dosłownie wzbiła się w powietrze, a siła uderzenia poderwała obu mężczyzn z foteli.
Lawina problemów
Podróż była kontynuowana, ale było jasne, że auto jest poważnie uszkodzone. Szybka inspekcja na podnośniku ujawniła urwany wspornik przedniego stabilizatora i liczne uszkodzenia plastikowych osłon podwozia. To był jednak dopiero początek kłopotów.
Prawdziwy dramat rozegrał się na najbliższej stacji Tesla Supercharger. Po podłączeniu ładowarki samochód odmówił przyjęcia energii. Na ekranie pojawiła się seria błędów, w tym krytyczny komunikat o awarii przedniego silnika elektrycznego. Zasięg topniał w oczach, a dalsza podróż stała się niemożliwa. Ostatkiem sił udało im się dotrzeć do serwisu Tesli w Tucson w stanie Arizona. Diagnoza była druzgocąca: uszkodzona bateria wysokiego napięcia. Wstępny kosztorys naprawy opiewał na kwotę przekraczającą 22 000 dolarów.
Niespodziewany zwrot akcji i trudna prawda o FSD
W tym momencie historia mogłaby się zakończyć jako przestroga przed zbytnią wiarą w technologię. Stało się jednak coś zaskakującego. Okazało się, że sama wymiana baterii została wyceniona na około 17 000 dolarów. Ku zdziwieniu właściciela, Tesla zdecydowała się pokryć ten gigantyczny koszt w ramach gwarancji. Jak to możliwe?
Głębsza analiza kodów błędów uszkodzonego akumulatora wykazała, że problem istniał na długo przed wypadkiem. Bateria miała wadę fabryczną polegającą na braku równowagi między ogniwami. Według technika serwisu, uderzenie w rampę było jedynie czynnikiem, który gwałtownie przyspieszył proces degradacji już i tak uszkodzonego komponentu. Trzeba przyznać, że producent zachował się w tej sytuacji wzorowo.
Mimo wszystko, incydent ten jest gorzką lekcją na temat obecnego stanu systemów wspomagania jazdy. Choć Demaree twierdzi, że niedługo później odbył inną, tysiącmilową podróż bez żadnych problemów, jego pierwsze doświadczenie obnażyło słabość FSD. Potwierdzają to niezależne badania. Firma AMCI Testing po przejechaniu ponad 1600 kilometrów w różnych warunkach stwierdziła, że największym problemem FSD jest jego nieprzewidywalność. System może dziesiątki razy bezbłędnie pokonać ten sam scenariusz drogowy, by za kolejnym razem popełnić fatalny błąd w najmniej oczekiwanym momencie.
Należy pamiętać, że Full Self-Driving, mimo swojej nazwy, wciąż jest systemem na poziomie 2 autonomii według klasyfikacji Stowarzyszenia Inżynierów Motoryzacji (SAE). Oznacza to, że jest to jedynie zaawansowany asystent, który wymaga od kierowcy ciągłej uwagi i gotowości do przejęcia kontroli w każdej chwili. To człowiek za kierownicą ponosi pełną odpowiedzialność za pojazd. Na szczęście w opisywanym wypadku nikt nie odniósł obrażeń.
Cała sytuacja pokazuje, że droga do pełnej autonomii jest jeszcze długa i wyboista. Systemy takie jak FSD są bez wątpienia fascynującym krokiem naprzód, ale traktowanie ich jako w pełni niezawodnego autopilota może prowadzić do niebezpiecznych i kosztownych konsekwencji. Technologia rozwija się w zawrotnym tempie, ale czynnik ludzki – uwaga i zdrowy rozsądek – pozostaje kluczowy dla bezpieczeństwa na drodze.
A jakie są wasze doświadczenia z systemami wspomagania kierowcy? Czy zaufalibyście im na tyle, by pozwolić na samodzielną podróż przez cały kraj? Czekamy na wasze opinie w komentarzach.
Dołącz do dyskusji