Spis treści
Ledwo co informowaliśmy o zatrzymaniu seryjnego wandala na Dolnym Śląsku, który siał postrach wśród operatorów stacji ładowania, a już mamy doniesienia z drugiego końca Polski. To niestety potwierdza, że kradzież przewodów z ładowarek to nie pojedynczy incydent, ale ogólnokrajowa patologia. Tym razem uderzono na Pomorzu, w okolicach Trójmiasta.
Dobra wiadomość jest taka, że rośnie też skuteczność policji i ochrony. Podobnie jak w Legnicy, sprawcy nie pozostali bezkarni. Zostali złapani na gorącym uczynku.
Nocna akcja w Chwaszczynie
Do zdarzenia doszło w środku nocy, w środę tuż przed godziną 3:00. To typowa pora dla tego typu przestępstw – mały ruch, uśpiona czujność. Dwóch mężczyzn podjechało do stacji ładowania w Chwaszczynie pod Żukowem i zabrało się do „pracy”. Nie wiedzieli jednak, że są obserwowani.
Tym razem kluczowa okazała się współpraca z prywatną firmą. Pracownicy agencji ochrony zauważyli podejrzane zachowanie i natychmiast zatrzymali mężczyzn, jednocześnie wzywając policję. Patrol z Żukowa pojawił się na miejscu zaledwie po kilku minutach.
Zatrzymani to dwaj mieszkańcy Gdańska, w wieku 43 i 48 lat. Nie byli specjalnie kreatywni w swoich wyjaśnieniach. Jak informuje policja, mężczyźni od razu przyznali, że chcieli ukraść przewody, aby je po prostu sprzedać. To uderza w samo sedno problemu.
Jeden kabel, tysiące złotych strat
To nie jest zwykła kradzież. To dewastacja krytycznej infrastruktury. Śledczy, którzy przyjechali na miejsce, wykonali oględziny, przeszukali samochód sprawców oraz ich miejsca zamieszkania. Praca kryminalnych z Kartuz szybko przyniosła rezultaty.
Okazało się, że to nie był pierwszy raz, przynajmniej dla jednego z nich. Starszemu, 43-letniemu mężczyźnie, udowodniono kolejny zarzut. Tydzień wcześniej, w pobliskim Żukowie, ukradł dwa identyczne przewody. Wartość tamtej kradzieży oszacowano na niemal 13 000 złotych.
Obaj mężczyźni przyznali się do winy. Grozi im teraz kara do 5 lat pozbawienia wolności.
Analiza: problem rośnie, ale rośnie też świadomość
Zatrzymanie na Dolnym Śląsku (złodziej na 130 000 zł) i teraz na Pomorzu (straty 13 000 zł) pokazuje kilka niepokojących, ale też kilka pozytywnych trendów.
Przede wszystkim, motywacja jest banalnie prosta: miedź. Złodzieje liczą na szybki zarobek na złomowisku. To, co dla nich jest zyskiem rzędu kilkuset złotych, dla operatora stacji i kierowców jest katastrofą. Kwota 13 000 złotych za dwa przewody doskonale to obrazuje. Wartość skradzionego surowca jest ułamkiem realnych kosztów.
W tę kwotę wliczony jest nie tylko sam, często skomplikowany technicznie, kabel (nierzadko chłodzony cieczą przy ładowarkach DC dużej mocy). To także koszt specjalistycznego serwisu, dojazdu ekipy technicznej, robocizny i co najważniejsze – utraconych przychodów stacji, która przez wiele dni jest wyłączona z użytku.
Jednak największą, niewymierną stratą, jest utrata zaufania. Kierowca „elektryka”, który w środku nocy podjeżdża z pustą baterią do ładowarki i zastaje obcięte kable, traci wiarę w cały system. To właśnie takie incydenty budują „range anxiety” skuteczniej niż jakikolwiek techniczny mankament samego pojazdu.
Cieszy natomiast fakt, że policja w różnych częściach kraju traktuje te sprawy priorytetowo. W obu opisywanych przez nas przypadkach – w Lubinie i teraz w Żukowie – działania funkcjonariuszy były szybkie i skuteczne. Złodzieje nie czują się już bezkarni. W Chwaszczynie kluczowa okazała się też reakcja firmy ochroniarskiej. To sygnał dla operatorów, że inwestycja w monitoring i fizyczną ochronę stacji jest absolutnie kluczowa.
Co musi się zmienić?
Zatrzymywanie sprawców to jedno, ale musimy zacząć im systemowo utrudniać „pracę”. Producenci ładowarek i operatorzy muszą wyciągnąć wnioski z tej fali kradzieży. Nie można dłużej projektować stacji, w których drogie, pełne miedzi kable wiszą swobodnie, czekając na złodzieja z sekatorem.
Rozwiązania są na stole od dawna. To przewody chowane automatycznie do wnętrza urządzenia, stalowe osłony, specjalne pancerze czy systemy alarmowe zintegrowane z kablem. Być może potrzebne są też rozwiązania prawne, które traktowałyby kradzież elementu infrastruktury ładowania na równi z kradzieżą trakcji kolejowej – jako niszczenie mienia o strategicznym znaczeniu.
Kara 5 lat pozbawienia wolności (a 7,5 roku dla recydywisty z Dolnego Śląska) wydaje się adekwatna. Miejmy nadzieję, że będzie działać odstraszająco. Każde takie zatrzymanie to wielka ulga dla kierowców EV.
Jesteśmy ciekawi Waszych opinii. Czy 5 lat więzienia to wystarczająca kara za sparaliżowanie stacji ładowania i straty rzędu kilkunastu tysięcy złotych? A może macie własne pomysły, jak producenci powinni lepiej zabezpieczać ładowarki? Dajcie znać w komentarzach.





