Spis treści
W Tesli zanosi się na prawdziwe trzęsienie ziemi. Grupa wpływowych inwestorów, reprezentująca jedne z największych funduszy emerytalnych, rzuciła rękawicę Elonowi Muskowi i jego zarządowi. Stawką jest nie tylko przyszłość firmy, ale także pakiet wynagrodzeń dla prezesa, którego wartość może sięgnąć niewyobrażalnego biliona dolarów. To bezprecedensowa sytuacja, która może na zawsze zmienić układ sił w jednym z najważniejszych koncernów motoryzacyjnych świata.
Skąd wziął się ten bilion dolarów? Krótka historia chciwości
Zanim przejdziemy do obecnego konfliktu, warto cofnąć się o kilka kroków. To nie jest pierwsza kontrowersja wokół pensji Elona Muska. Wcześniej zarząd firmy Tesla próbował przeforsować pakiet o wartości 55 miliardów dolarów. Sprawa trafiła do sądu, który uznał propozycję za nielegalną. Sędzia stwierdził, że zarząd wprowadził akcjonariuszy w błąd i był zbyt blisko związany z Muskiem, by podejmować obiektywne decyzje.
Mimo wyroku, zarząd podjął kolejną próbę, używając tych samych, wprowadzających w błąd taktyk. Propozycja przeszła, choć niewielką większością głosów, ale ponownie została unieważniona przez sąd. Akcjonariusze Tesli oszczędzili dzięki temu 55 miliardów dolarów.
Wydawało się, że to koniec sagi. Nic bardziej mylnego. W sierpniu zarząd firmy Tesla, już bez pytania akcjonariuszy o zdanie, przyznał Muskowi 26 miliardów dolarów. Była to możliwa dzięki przeniesieniu siedziby firmy z liberalnego prawnie Delaware do Teksasu, gdzie przepisy korporacyjne są znacznie bardziej przychylne zarządom. Kwota ta sama w sobie jest historyczna i stanowi największy pakiet płacowy dla prezesa w historii. Co ciekawe, jest ona niewiele mniejsza od sumy wszystkich zysków, jakie Tesla wypracowała przez całe swoje istnienie. Jedynym warunkiem, jaki postawiono Muskowi, było pozostanie na stanowisku prezesa przez dwa lata. Bez żadnych zapisów o konieczności skupienia się na Tesli, a nie na swoich licznych, prywatnych projektach.
Jednak nawet to nie wystarczyło. Teraz na stole leży propozycja warta bilion dolarów. Tak, bilion, czyli tysiąc miliardów. I to właśnie przelało czarę goryczy.
Grupa inwestorów firmy Tesla idzie na wojnę
List otwarty do pozostałych akcjonariuszy wystosowała grupa reprezentująca potężne instytucje. W jej skład wchodzą między innymi SOC Investment Group, fundusze emerytalne z kilku stanów USA (jak Kolorado, Connecticut czy Maryland), a nawet szwedzka grupa ubezpieczeniowa Afa Försäkring. To nie są spekulanci grający na krótkoterminowe wahania kursu. To podmioty zarządzające pieniędzmi przyszłych emerytów, którym zależy na długoterminowej i stabilnej wartości firmy.
W swoim liście wzywają oni do głosowania przeciwko ponownemu wyborowi trzech członków zarządu: Iry Ehrenpreisa, Joe Gebbii i Kathleen Wilson-Thompson. Co więcej, chcą całkowitego odrzucenia propozycji związanych z gigantycznym pakietem wynagrodzeń dla Muska.
Zarzuty są poważne. Lista grzechów zarządu jest długa
Inwestorzy punktują słabnące wyniki Tesli. Wskazują na spadającą sprzedaż i zyski w ostatnich latach oraz ogromną niestabilność kursu akcji. Podkreślają, że konkurencja nie śpi i szybko wprowadza na rynek nowe modele, podczas gdy Tesla od lat bazuje na tych samych konstrukcjach. Nawet w dziedzinach, w których Musk obiecuje rewolucję – robotyce i autonomicznych taksówkach – firma nie jest w stanie udowodnić swojej przewagi.
Winą za ten stan rzeczy obarczany jest całkowicie zniewolony zarząd. Inwestorzy twierdzą, że jest on pełen przyjaciół i członków rodziny Muska, przez co nie jest w stanie rzucić mu wyzwania ani sprzeciwić się jego szkodliwym dla firmy decyzjom. Dwie osoby w zarządzie to obecni lub byli dyrektorzy Tesli, cztery to bliscy znajomi prezesa, a kolejne cztery zasiadają w nim od ponad dekady. To podręcznikowy przykład braku niezależności.
Co więcej, zarząd pozwala Muskowi na angażowanie się w inne, prywatne firmy i polityczne awantury, jednocześnie sowicie go wynagradzając za brak skupienia na Tesli. Istnieją dowody na to, że Musk wielokrotnie przekierowywał zasoby Tesli (firmy publicznej) do swoich prywatnych spółek, a zarząd nie zrobił nic, aby go powstrzymać.
Konkretne zarzuty dotyczą też kandydatów do reelekcji. Ehrenpreis to bliski przyjaciel Muska. Wilson-Thompson, posiadająca akcje warte setki milionów dolarów, była jedyną osobą decyzyjną przy pierwotnym, nielegalnym pakiecie 55 miliardów. Gebbia w przeszłości sam zgłaszał konflikty interesów. Rebelianci argumentują, że wymiana jak największej części zarządu to jedyna droga do uzdrowienia sytuacji.
Dlaczego cele warte bilion dolarów są „niepoważne”?
Inwestorzy krytykują nie tylko samą kwotę, ale także warunki, od których jest ona uzależniona. Twierdzą, że cele dotyczące sprzedaży pojazdów, subskrypcji FSD (systemu autonomicznej jazdy), dostaw robotów czy uruchomienia floty robotaxi są „niejasne”, „mało wymagające” i „podlegają znaczącej dyskrecji zarządu”. Innymi słowy, są tak sformułowane, że zarząd, któremu brakuje niezależności, będzie mógł je zinterpretować na korzyść Muska, nawet jeśli nie zostaną one w pełni zrealizowane.
Nawet jeśli cele rynkowe (wzrost kapitalizacji firmy) zostaną osiągnięte, przyznanie Muskowi tak ogromnej puli akcji spowoduje rozwodnienie udziałów pozostałych akcjonariuszy. Oznacza to, że ich procentowy udział w firmie zmaleje, a wraz z nim siła ich głosu. To erozja praw akcjonariuszy, która postępuje od czasu przeniesienia siedziby do Teksasu.
Co dalej? To może być ostatnia szansa dla akcjonariuszy
Zbliżające się głosowanie może być jednym z najważniejszych w historii Tesli. Sam Musk nie ukrywa, że celem propozycji jest zwiększenie jego kontroli nad firmą – kontroli, którą częściowo utracił, wyprzedając akcje na zakup Twittera. Paradoksalnie, prosi akcjonariuszy, by oddali mu swoją władzę w zamian za obietnicę skupienia, choć jego dotychczasowe działania pokazują coś zupełnie przeciwnego.
List inwestorów kończy się dramatycznym apelem. Sugeruje, że to może być ostatnia okazja, by akcjonariusze mieli realny wpływ na przyszłość firmy. Jeśli propozycja przejdzie, kontrola Muska zostanie scementowana, a Tesla stanie się jeszcze bardziej jego prywatnym folwarkiem, a mniej spółką publiczną odpowiedzialną przed tysiącami swoich właścicieli. Jeśli jednak bunt się powiedzie, może to być początek głębokiej reformy ładu korporacyjnego i powrotu Tesli na ścieżkę stabilnego, przewidywalnego wzrostu.
Przed nami starcie tytanów. Z jednej strony charyzmatyczny, ale i kontrowersyjny wizjoner. Z drugiej – potężne instytucje finansowe, które mówią „sprawdzam”. Wynik tej konfrontacji zadecyduje o losach Tesli na lata.
A jakie jest wasze zdanie w tej sprawie? Czy tak gigantyczne wynagrodzenie jest uzasadnione, nawet w przypadku kogoś takiego jak Elon Musk? A może to czas, by akcjonariusze odzyskali kontrolę nad firmą? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.
Dołącz do dyskusji