Spis treści
Końcówka 2025 roku przyniosła na polskim rynku motoryzacyjnym ożywienie, jakiego nie widzieliśmy od dawna. Najnowsze dane płynące z Licznika Elektromobilności, prowadzonego wspólnie przez PZPM i PSNM, nie pozostawiają złudzeń. Polscy kierowcy masowo ruszyli do salonów po elektryki. Dynamika wzrostu jest imponująca, bo mówimy o podwojeniu wyników rok do roku. Za tym nagłym zrywem nie stoi jednak nagła zmiana świadomości ekologicznej, lecz czysta ekonomia i obawa przed utratą szansy na wysokie dofinansowanie.
Efekt „NaszEauto” napędza sprzedaż
Patrząc na słupki sprzedaży, widać wyraźnie, że rynek działa obecnie na sterydach. Mowa tu o rządowym programie „NaszEauto„, który zaoferował nabywcom warunki, obok których trudno przejść obojętnie. Dopłata rzędu 40 tysięcy złotych do samochodu osobowego i aż 70 tysięcy do auta dostawczego zadziałała na wyobraźnię klientów skuteczniej niż jakiekolwiek kampanie reklamowe producentów.
Skala zainteresowania przerosła chyba nawet oczekiwania samych twórców programu. W systemie zarejestrowano już ponad 26 tysięcy wniosków. To właśnie ten mechanizm sprawił, że listopad okazał się rekordowy. W minionym miesiącu co dziesiąty nowy samochód wyjeżdżający z polskiego salonu był w pełni elektryczny. To psychologiczna granica 10 procent udziału w rynku, której przebicie jeszcze niedawno wydawało się odległą perspektywą.
Sytuację podgrzewa fakt, że pula środków topnieje w oczach. W ciągu zaledwie jednego miesiąca wykorzystanie budżetu programu skoczyło o blisko 13 punktów procentowych. Prognozy mówią, że do końca grudnia zniknie 75 procent dostępnych pieniędzy. To klasyczny mechanizm FOMO (Fear Of Missing Out) – klienci przyspieszają decyzje zakupowe, bojąc się, że w 2026 roku takie okazje już się nie powtórzą.
Inne w podobnym temacie
Twarde dane: Flota rośnie w tempie wykładniczym
Przyjrzyjmy się konkretnym liczbom, które obrazują ten boom. Na koniec listopada 2025 roku po polskich drogach poruszały się łącznie 124 003 całkowicie elektryczne samochody osobowe i użytkowe (BEV). Sama liczba może nie robić jeszcze wrażenia na tle krajów zachodnich, ale dynamika zmian już tak. Przez pierwsze jedenaście miesięcy tego roku przybyło prawie 44 tysiące takich pojazdów. To o 103 procent więcej niż w analogicznym okresie roku 2024. Mamy więc do czynienia z realnym podwojeniem tempa rozwoju rynku.
Jeśli spojrzymy szerzej na cały park pojazdów z wtyczką (obejmujący też hybrydy plug-in), licznik wskazuje już ponad 222 tysiące sztuk. Warto zauważyć, że siły rozkładają się tu niemal po równo. Czystych elektryków mamy ponad 113 tysięcy, podczas gdy hybryd ładowanych z gniazdka (PHEV) jeździ u nas blisko 109 tysięcy.
Ciekawym zjawiskiem jest rynek pojazdów użytkowych. Elektryczne samochody dostawcze i ciężarowe to wciąż nisza, ale coraz wyraźniejsza. Ich liczba przekroczyła 11 tysięcy sztuk. Tu wpływ wysokich dopłat (wspomniane 70 tys. zł) jest nie do przecenienia, gdyż dla firm transportowych i usługowych TCO (całkowity koszt posiadania) jest głównym wyznacznikiem przy budowaniu floty.
Infrastruktura goni uciekający rynek
Wzrost liczby samochodów wymusza rozbudowę sieci ładowania. Na koniec listopada kierowcy mieli do dyspozycji 11 549 ogólnodostępnych punktów ładowania. To solidny wynik, choć wciąż słyszy się głosy, że stacji jest za mało w stosunku do lawinowo rosnącej liczby aut.
Ważniejsza od samej liczby słupków jest ich jakość i moc. Obecnie 37 procent infrastruktury (ponad 4200 punktów) to szybkie ładowarki prądu stałego (DC). Reszta to wolniejsze punkty AC. Proporcja ta powoli się zmienia na korzyść szybkich stacji, co jest niezbędne, by podróżowanie elektrykiem po Polsce przestało być wyzwaniem logistycznym, a stało się rutyną.
Równolegle obserwujemy też wzrost w segmencie jednośladów i transportu zbiorowego. Flota elektrycznych skuterów i motocykli zbliża się do poziomu 28 tysięcy sztuk, a po polskich miastach kursuje już 1766 zeroemisyjnych autobusów, z czego zdecydowana większość to pojazdy bateryjne. Wodór w transporcie publicznym wciąż raczkuje – takich autobusów mamy zaledwie 122.
Hybrydy radzą sobie same
Interesującym wątkiem w raporcie PZPM i PSNM jest sytuacja hybryd typu plug-in. Mimo że ich zakup nie jest premiowany żadnymi dopłatami z państwowej kasy, cieszą się one niesłabnącym zainteresowaniem. To pokazuje, że spora grupa kierowców wciąż szuka kompromisu – chcą jeździć na prądzie po mieście, ale zachować niezależność silnika spalinowego w trasie.
Jeszcze większą grupę stanowią klasyczne hybrydy (HEV), których nie ładujemy z gniazdka. Ich liczba na polskich drogach przekroczyła imponujący pułap 1,2 miliona sztuk. To dowód na to, że technologia hybrydowa stała się dla Polaków nowym standardem, wypierając powoli diesle.
Co nas czeka po wygaszeniu dopłat?
Entuzjazm związany z rekordowymi wynikami listopada studzą przewidywania na najbliższą przyszłość. Eksperci rynkowi, w tym Jakub Faryś z PZPM, nie ukrywają, że obecna górka sprzedażowa ma charakter sztuczny, wywołany impulsem fiskalnym. Gdy program „NaszEauto” się zakończy – a stanie się to lada moment – czeka nas nieuchronne hamowanie.
Historia rynków zachodnich, takich jak Niemcy, pokazuje, że po wycofaniu subsydiów sprzedaż aut elektrycznych potrafi drastycznie spaść. Pytanie nie brzmi „czy”, ale „jak głęboki” będzie to spadek. Jan Wiśniewski z PSNM szacuje, że rok 2025 zamknie się wynikiem około 41 tysięcy nowych rejestracji BEV. To świetny rezultat, ale rok 2026 będzie prawdziwym testem dojrzałości polskiego rynku.
Bez finansowej kroplówki sprzedaż elektryków będzie musiała obronić się sama. Producenci staną przed wyzwaniem skorygowania cenników, by utrzymać zainteresowanie klientów. Możliwe, że czeka nas okres stagnacji, w którym rynek będzie musiał „strawić” obecny boom i poczekać na naturalny wzrost popytu wynikający z rozwoju technologii i spadku cen baterii, a nie z rządowych prezentów.
Jestem bardzo ciekawy Waszej oceny sytuacji. Czy udało się Wam skorzystać z programu „NaszEauto”, czy może uważacie, że ceny elektryków spadną naturalnie po zakończeniu dopłat, wymuszając na dealerach większe rabaty?
Dołącz do dyskusji